Nowy numer 17/2024 Archiwum

Odnaleźliśmy się w Galilei

O tym, komu Jezus podaje wielkanocne jajko, o walce każdego dnia i tym, co można stracić, a co zyskać, idąc za Zmartwychwstałym, z Karoliną i Rafałem Górkami z krakowskiej Winnicy Wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego rozmawia Monika Łącka.

Ekstremalne to zaufanie, za coś przecież trzeba żyć.

RG: I tu jest ciekawostka. Gdy Karolina nie miała pracy, a ja miałem tylko dorywczą, przez rok nie ruszyliśmy oszczędności. Nie pomagali nam rodzice, od nikogo nie pożyczaliśmy, a nawet pojechaliśmy na kilkudniowe wakacje nad morze. Pieniędzy przybyło, a Karolina dalej nie ma pracy. To Bóg nas utrzymywał, dając szansę na odbudowę małżeństwa. W "Galilei" w sprawach pracy widać, jak owocuje pójście za Bogiem. Nie trzeba być w kieracie obowiązków. Trzeba żyć i nie zaniedbywać tego, co najważniejsze.

KG: Uzdrawianie naszych serc trwa nadal, cały czas pracujemy nad małżeństwem. Nie jest tak, że skoro trafiliśmy do "Galilei", to już wszystko jest już OK. Walczyć musimy każdego dnia. Tak samo jest z życiem w przyjaźni z Jezusem - wymaga codziennej pracy. Jezus leczy, ale czasem jesteśmy na to oporni…

A kim On dla Was jest?

RG: Relacja z Jezusem jest dla mnie relacją z kimś żywym. Nie z kimś, kto chodził po ziemi 2 tys. lat temu, a teraz "siedzi po prawicy Ojca" i tyle Go widziano. Wiem, że On jest tu i teraz, w moim życiu. To nie sprawia, że jest cukierkowo i nie ma problemów, ale wiem, że On mi we wszystkim towarzyszy.

KG: Jezus jest naszym Przyjacielem, Panem i Zbawicielem!

Wiele osób boi się tak powiedzieć, bo "życie wywróci się do góry nogami".

KG: Ja też się bałam. Jezusa swoim Panem i Zbawicielem ogłosiłam jeszcze przed "Galileą". Ten sam ksiądz, który wysłał Rafała na rekolekcje, zaprosił nas na Seminarium Odnowy Wiary w Duchu Świętym. Słabo je realizowałam, ale dobrze pamiętam moment oddania życia Jezusowi: klęczałam przed Najświętszym Sakramentem i płakałam ze strachu. Bałam się powiedzieć, ze chcę, by On był moim Panem. W końcu powiedziałam, ale przez łzy.

A potem okazało się, że warto było?

KG: To była łaska, bo w najgorszych momentach naszego małżeństwa miałam punkt odniesienia, który dawał mi siłę. Powiedziałam Jezusowi, że skoro jest Panem moim, mojego męża, naszego małżeństwa, to chcę, żeby nam pomógł. Błagałam: "Zrób coś, bo nie po to ślubowałam przed Tobą, żebym teraz była sama. Ty się o to wszystko martw!"

Martwił się skutecznie…

KG: Tak. Był czas, w którym prosiłam, bym mogła kiedyś promieniować uśmiechem. I tak jest. Idąc za Jezusem, straciłam smutek, lęk, brak pewności siebie, niepokój o to, co będzie. Zyskałam radość i wiernego przyjaciela, który troszczy się o nas.

Dlatego teraz już codziennie (bez strachu, ale z wielką radością) ogłaszam Jezusa Panem mojego życia, każdej jego sfery. Wiem, że to najlepsza decyzja jaką mogę podjąć. Bo Jezus żyje!

Przeczytaj również:

Spotkaliśmy Go w Galilei!

Ja i mój dom chcemy służyć Panu

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy