Decyzja odroczona. Jest jednak szansa na sukces

Monika Łącka, ks. Ireneusz Okarmus, sks

|

Gość Krakowski 10/2013

publikacja 06.03.2013 13:19

W poniedziałek 11 marca miało się odbyć posiedzenie sądu w sprawie zażalenia złożonego przez Karolinę i Bartosza Bajkowskich. Zostało ono jednak odroczone do 20 marca. Do tego czasu troje ich dzieci musi pozostać w domu dziecka. Widać jednak światełko w tunelu.

Decyzja odroczona. Jest jednak szansa na sukces Gdy sąd zdecydował o pozostawieniu dzieci państwa Bajkowskich w domu dziecka, rodzicom pozostały tylko ich zdjęcia ks. Ireneusz Okarmus/GN

– Dzisiejsza decyzja o odroczeniu posiedzenia oznacza, że sąd pochyli się nad złożonym przez nas zażaleniem na natychmiastowy tryb wykonania wyroku i przeprowadzi dodatkowe postępowanie dodatkowe. Potrzebuje więc czasu na rozważenie tego, czy tryb natychmiastowy był słuszny, czy też można zastosować inne rozwiązanie, które rzeczywiście zabezpieczy dobro dzieci do czasu rozpatrzenia apelacji, czyli do 11 kwietnia – mówi w rozmowie z „Gościem” mecenas Jagoda Przybycień, pełnomocnik rodziny.

W najbliższych dniach kurator sądowy przeprowadzi wywiad środowiskowy w miejscu zamieszkania babci chłopców, która zadeklarowała, że zaopiekuje się dziećmi do czasu rozstrzygnięcia sprawy. Pełniłaby wtedy funkcję rodziny zastępczej spokrewnionej. Kurator będzie też rozmawiał z dyrekcją domu dziecka, do którego trafiły dzieci.  

Przypomnijmy: 30 stycznia krakowski sąd zdecydował o ograniczeniu władzy rodzicielskiej Karoliny i Bartosza Bajkowskich i natychmiastowym umieszczeniu trojga ich dzieci w domu dziecka. Z chwilą ogłoszenia decyzji sądu rodzice dostali tydzień na dobrowolne oddanie dzieci do domu dziecka. Państwo Bajkowscy szybko jednak skorzystali z pomocy prawnika i 20 lutego (w przewidzianym prawem terminie) złożyli zażalenie od natychmiastowego wykonania wyroku oraz apelację. Na rozpatrzenie zażalenia musimy poczekać do 20 marca, a apelacja zostanie rozpatrzona w kwietniu.

Niestety, w środę 6 marca policja zabrała dzieci ze szkół i umieściła je w Domu Dziecka przy ul. Piekarskiej w Krakowie. - W tej chwili jest u nich moja żona, zaraz do nich jadę. Starszy syn płakał, mówił, że nie chce iść do domu dziecka - mówił niedługo po tych wydarzeniach "Gościowi Niedzielnemu" Bartosz Bajkowski.

W czym był problem?

Historia rodziny Bajkowskich, która doprowadziła do wydarzeń z 21 lutego br., zaczęła się jesienią 2010 r. Wtedy rodzice zgłosili się (dobrowolnie) najpierw do poradni psychologicznej, a następnie (w listopadzie) do Krakowskiego Instytutu Psychoterapii (KIP), prowadzonego przez Stowarzyszenie "Siemacha". Potrzebowali pomocy w rozwiązaniu problemu, przez który ich synowie: bliźniacy Krzyś i Staś oraz nieco młodszy od ich Piotruś, nie lubili chodzić do szkoły. Oprócz tego małżonkowie chcieli też poprawić nieco relacje w rodzinie. Do KIP Bajkowscy chodzili do marca 2012 r. W sumie odbyli tam 15 spotkań – siedem rodzinnych i osiem małżeńskich. Pierwotny problem z czasem rozwiązał się samoistnie. Chłopcy (obecnie 13-letni bliźniacy i 10-letni Piotrek) – według opinii wydanej przez nauczycieli na wniosek sądu – chętnie chodzą do szkoły, są zadbani, lubią się uczyć (chodzą też na zajęcia dodatkowe), mają wysoką średnią ocen (od 4,3 do 4,6), a nawet startują w konkursach – Krzyś jest finalistą Małopolskiego Konkursu Przyrodniczego. Rodzice również cieszą się dobrą opinią ze strony nauczycielek synów. W czym więc problem?

Podczas terapii psychologów zaniepokoiło stosowanie przez rodziców kar fizycznych (terapia miała wypracować zastąpienie tzw. klapsów innymi metodami wychowawczymi) oraz stawianie dzieci w „sytuacjach nadmiernej – jak na ich wiek oraz możliwości rozwojowe – samodzielności i odpowiedzialności (np. podróż pociągiem bez opieki)”.

– Rozpoczynając terapię, założyliśmy, że podczas spotkań będziemy opowiadać wszystko to, co dzieje się u nas w domu, czyli całą prawdę. Chcieliśmy dobra dzieci i całej rodziny. Po drugiej stronie (terapeutów) założenie było jednak inne: że mówimy półprawdę, a problemy maskujemy – mówią Karolina i Bartosz Bajkowscy. – Nigdy nie znęcałem się nad synami. Wszystko co robimy z żoną dla dzieci, wynika z troski i miłości – podkreśla B. Bajkowski. – Nie twierdzę, że nigdy nie dałem synom klapsa, na przykład wtedy, gdy nie chcieli się uczyć. Tylko raz młodszy syn dostał lanie, bo mimo poważnej rozmowy, po tym, jak rzucał kamieniami w stronę przystanku tramwajowego i stojących tam ludzi, do „zabawy” powrócił. Powiedziałem o tym terapeucie – opowiada. – Piotrek zrozumiał co robił, gdy niedługo potem razem z bratem (Stasiem) podczas zabawy rzucali do siebie kamykami. Trafili w stojący na parkingu samochód. Właściciel złapał ich na gorącym uczynku i przyprowadził do domu. Wtedy sami ustalili, że szkodę pokryją z potrącanego co miesiąc kieszonkowego i wymierzyli sobie kary: młodszy wymyślił szlaban na komputer przez całe wakacje, a starszy do końca roku zrezygnował ze słodyczy. Wtedy lanie nie było już potrzebne – dodaje ojciec dzieci.

Terapia albo sąd

W marcu 2012 r., gdy Bajkowscy postanowili wycofać się z terapii, bo nie odpowiadała ich potrzebom, terapeuci Krakowskiego Instytutu Psychoterapii powiedzieli, że będą musieli skierować sprawę do sądu, bo rodzice stosują wobec dzieci przemoc fizyczną i psychiczną. Dalej sprawy potoczyły się już lawinowo. Terapeuci wnieśli do sądu rodzinnego wniosek o wszczęcie postępowania wyjaśniającego. W maju w mieszkaniu Bajkowskich pojawił się kurator sądowy, który miał „rozpoznać sytuację opiekuńczo-wychowawczą”, w jakiej znajdują się chłopcy. Po jednorazowej rozmowie nie umiał jednak stwierdzić, czy w rodzinie istnieje problem przemocy. Sąd jeszcze w tym samym miesiącu wszczął postępowanie o ograniczenie władzy rodzicielskiej rodzicom. W lipcu odbyła się kolejna rozprawa, podczas której sąd skierował Bajkowskich na badanie do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego przy Sądzie Okręgowym w Krakowie. Na podstawie przeprowadzonych tam badań psychologicznych RODK stwierdził, że chłopcy „mają zaspokojone podstawowe potrzeby bytowe i opiekuńcze. Rodzice interesują się ich zdrowiem, problemami, sytuacją szkolną, dbają o właściwe zorganizowanie czasu wolnego”. RODK miał natomiast zastrzeżenia do „warunków wychowawczych dzieci” i uznał, że rodzice „wadliwie funkcjonują w swoich rolach” oraz „nie zabezpieczają potrzeb emocjonalnych dzieci, co wpływa na ich rozwój emocjonalny”. W piśmie skierowanym do sądu 21 stycznia 2013 r. zalecił odebranie dzieci z domu i skierowanie ich do placówki socjalizacyjnej (rodziny zastępczej, rodzinnego domu dziecka, domu dziecka).

Nie chodzi o klapsy

30 stycznia sąd – „dla dobra dzieci” – ograniczył władzę rodzicielską rodziców i nakazał w trybie natychmiastowym umieścić chłopców placówce opiekuńczo-wychowawczej. Tymczasem Bajkowscy, też pragnąc dobra dla swych synów, zdecydowali, że dzieci nie oddadzą. Złożyli natomiast zażalenie na tryb natychmiastowego wykonania postanowienia sądu oraz apelację od wyroku. W międzyczasie doszło do próby odebrania dzieci i umieszczenia jej w domu dziecka. Sędzia Waldemar Żurek, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Krakowie, uważa, że postanowienie sądu było jedynym słusznym rozwiązaniem w tej sytuacji, choć jednocześnie zastrzega, że sądy nie są nieomylne. – Sąd miał prawo przystąpić do fizycznego odebrania dzieci, zanim nastąpi rozpatrzenie apelacji przez drugą instancję, ponieważ w takich sytuacjach nie ma możliwości negocjacji i odstąpienia od wykonania wyroku. Trzeba czekać na postanowienie drugiej instancji – dodaje.

Psychiatra pracujący w jednym z krakowskich ośrodków terapeutycznych (pragnący zachować anonimowość) komentując wyrok mówi, że umieszczenie dzieci w domu dziecka nigdy nie jest rozwiązaniem trudnych sytuacji. – Wyjątkiem są skrajne przypadki, gdy należy natychmiast odizolować dziecko od rodziny umieszczając je w placówce. W większości spraw należałoby się raczej zastanowić, jak stworzyć komfortowe warunki, które pozwolą sądowi na oddzielenie dzieci od rodziców, a jednocześnie nie będą tych rodziców piętnować. Raczej będą wsparciem dla rodziny. Takich rozwiązań na razie nie ma – mówi.

– Ten wyrok to wypaczenie idei prawa. Konstytucja jest aktem nadrzędnym i wszystkie przepisy szczegółowe mają w niej umocowanie. Jeśli interpretuje się je niezgodnie z jej duchem, to jest to działanie niewłaściwe. W Konstytucji RP jest zapis, że rodzina jest wielką wartością. Z tego wniosek, że jeśli jest ona niewydolna, to państwo powinno ją wesprzeć, a nie karać w zakresie spraw rodzinnych – komentuje wyrok specjalista z zakresu prawa rodzinnego, która również prosi o zachowanie anonimowości. – Dla rozstrzygnięcia wydanego przez sąd decydującym faktem nie było to, czy ojciec dawał dzieciom klapsy i sporadycznie je karcił. W opiniach biegłych z RODK zawarte są stwierdzenia, które podczas badań padły zarówno ze strony dzieci, jak i rodziców, jednak ze względu na niejawność sprawy nie mogę mówić o szczegółach. Biegli mają wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu takich spraw, a stosowane przez nich metody dają warunki do mówienia prawdy. To pozwoliło na stworzenie obrazu sytuacji panującej w domu. I dlatego sąd zdecydował o oderwaniu dzieci od rodziców – tłumaczy Waldemar Żurek. Dodaje również, że sytuacja, w której rodzice, zamiast wytłumaczyć dzieciom, że jest problem i muszą podjąć współpracę z sądem, rozpoczynają medialny spór, nie działa na korzyść sprawy.

Problem w tym, że z wyroku sądu nie wynika, jak długo może potrwać rozdzielenie rodziny. Wszystko zależy od tego, czy w rodzinie nastąpi poprawa sytuacji, która pozwoli na powrót dzieci do domu. Bo tutaj nie chodzi tylko o to, by rodzice poddali się terapii, ale także o ocenę jej efektów. Być może wystarczy opinia terapeuty, który będzie prowadził rodzinę, a może konieczna okaże się także opinia RODK.

Krzyknąłem "pomocy!"

6 marca, po zabraniu dzieci ze szkoły przez policję i kuratorów sądowych, państwo Bajkowscy udostępnili nam nagrania, na których chłopcy opowiadają jak wyglądały poranne wydarzenia.

Tak relacjonuje je Krzyś:

– Jedna nauczycielka przyszła na lekcji, na angielskim, i powiedziała, że idziemy do dyrektorki. Myślałem, że to na kolejną rozmowę, bo już byliśmy u pani pedagog i u pani wychowawczyni. Potem ona nas przyprowadziła pod szatnię a tam czekali źli... Piotrek był już wcześniej wzięty i czekał na nas w samochodzie. Na początku próbowali nas (mnie i Staszka) przekonać żebyśmy szli, ale ja mówiłem, że nie. Później zaczęli wyrywać nas siłą. Powiedzieli: „no chodź, pokażesz nam gdzie masz kurtę”. Powiedziałem, że nie. Wtedy mnie policjant wziął za jedną rękę, drugi za drugą. Trzymali mnie tak, że nie mogłem ruszyć rękami. Zabrali nam telefony, gdy próbowaliśmy zadzwonić. Potem krzyknąłem „pomocy!”, ale nikt nie usłyszał, bo była lekcja, więc na korytarzu nikogo nie było. Wyprowadzili nas, a na zewnątrz czekali dwaj policjanci. Było też kilka osób, które czekały na lekcje. Staszek dłużej się trzymał, ale w końcu jego też wzięli. No i nas zawieźli do domu dziecka…

Po zabraniu dzieci ze szkoły w sprawę zaangażowali się politycy, m.in. minister sprawiedliwości Jarosław Gowin (zapowiada zmiany w Kodeksie Rodzinnym, które ograniczą możliwość odbierania dzieci rodzicom), a także poseł PiS Andrzej Duda oraz posłowie Solidarnej Polski. Dodajmy, że petycję do Rzecznika Praw Dziecka w sprawie uwolnienia dzieci Bajkowskich podpisało już blisko 4000 osób.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.