Bo inni nie zawsze...

Monika Łącka

|

Gość Krakowski 14/2013

publikacja 04.04.2013 00:15

W ubiegłym roku z domu pomocy społecznej do jednego z krakowskich szpitali przywieziono 23-letnią dziewczynę. Lekarze mówią, że jej historia to taki mały cud.

 – Wiem, że Ania cały czas się za mnie modli, ona trzymała mnie za rękę, kiedy się bałam – mówi o Annie Spannbauer (pierwsza z lewej) Joasia Chałupa – Wiem, że Ania cały czas się za mnie modli, ona trzymała mnie za rękę, kiedy się bałam – mówi o Annie Spannbauer (pierwsza z lewej) Joasia Chałupa
Archiwum Anny Spannbauer

Dziewczyna do szpitala trafiła z poważnym zapaleniem płuc. Gdy po kilku tygodniach udało się je wyleczyć, wszyscy zastanawiali się, co dalej. Jej rodzice i mąż złożyli wniosek o ponowne przyjęcie do domu opieki – mijało już pół roku od wypadku, w którym została ciężko ranna, a jej stan nadal był bardzo ciężki: miała niedowład czterokończynowy z ogromnymi przykurczami, rurkę tracheotomijną umożliwiającą jej oddychanie, a uniemożliwiającą mówienie, była żywiona pozajelitowo. Lekarze ze szpitala, w którym była po wypadku, nie dali jej szans. Powiedzieli rodzinie, że nic się nie da już zrobić, że do końca życia będzie przykuta do łóżka. – W naszym szpitalu zdecydowaliśmy, że spróbujemy ją rehabilitować. Wcześniej nikt tego nie robił, a przecież dla organizmu tak młodej osoby liczy się każdy dzień – mówi dr Agata, która zaopiekowała się młodą pacjentką.

Maria o złotym sercu

Początkowo nikt nie wiedział, czy z dziewczyną jest jakiś kontakt. Powoli zaczynały być jednak widoczne małe postępy. – Bardzo dużą przeszkodą w pionizacji były stopy: spastyczne (sztywne, z silnym napięciem mięśni), ustawione „końsko”, na których nie mogła stanąć. Sama rehabilitacja i leki nie pomagały. W takich przypadkach jedną z nowatorskich metod, lecz nierefundowanych przez NFZ, jest podanie bardzo drogich iniekcji toksyny botulinowej, która pomaga rozluźnić przykurczone mięśnie – opowiada dr Agata. Kiedy wydawało się, że lekarze znów stoją pod ścianą, dr Agata opowiedziała historię młodej pacjentki swojej przyjaciółce Marii Kaczorowskiej (znanej z tego, że ma złote serce), która akurat zjawiła się w szpitalu. Jeszcze tego samego dnia pani Maria przekazała potrzebną (niemałą) sumę pieniędzy na zakup leku. To był przełom w leczeniu dzielnej pacjentki. Potem udało się usunąć rurkę tracheotomijną i zrezygnować z żywienia pozajelitowego. Rodzina wycofała skierowanie do domu opieki. Dziewczyna wróciła do swojego domu. Dziś mówi, uśmiecha się, samodzielnie je, porusza się przy poręczach i o wysokim balkoniku. Żyje... – Ktoś powie, że to nic wielkiego przekazać pieniądze, jeśli się je ma. Ale ja wiem, że nie każdy potrafiłby przekazać taką kwotę nieznanemu człowiekowi. Marysia zrobiła to zupełnie anonimowo. I podejrzewam, że ta dziewczyna nie jest jedyną osobą, której pomogła – dodaje dr Agata. To prawda. A pani Maria – laureatka statuetki Miłosiernego Samarytanina Roku 2012 w kategorii „osoba niezwiązana ze służbą zdrowia ani żadną organizacją charytatywną, dla której motywem do czynienia miłosierdzia jest przykazanie miłości” – mówi nieśmiało: – Nie zrobiłam nic wielkiego. Każdy powinien tak postąpić...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.