Czas sprawdzonych towarzyszy

Piotr Legutko

Nominacja dla nowego wiceprezydenta Krakowa zaskoczyła tylko tych, którzy nie śledzili polityki kadrowej Jacka Majchrowskiego w tej kadencji.

Czas sprawdzonych towarzyszy

Można śmiało powiedzieć: co awans, to kontrowersja. Zaczęło się od Jana Tajstera, potem był Leszek Jodliński, teraz Andrzej Kulig. Z dwóch pierwszych nominacji prezydent Krakowa dość szybko się wycofał, trzeciej raczej nie odpuści. Nowy wiceprezydent będzie się od 5 października zajmować się kulturą i promocją miasta bez względu na mało entuzjastyczny odzew opinii publicznej.

Panuje przekonanie, że poprzednie kandydatury zostały wycofane właśnie na skutek presji społecznej. Może ono nie być do końca uzasadnione. W przypadku J. Tajstera prawdopodobnie decydujące były uwikłania procesowe starego-nowego szefa ZiKiT, które uniemożliwiłyby mu skuteczne działania. Co do dyrektora Muzeum AK prezydent nie miał wyjścia. Trudno byłoby mu bronić decyzji osadzenia na takim stanowisku kandydata... mniejszości niemieckiej do parlamentu.

Jedno jest pewne. W czwartej kadencji na urzędzie prezydenta Krakowa Jacek Majchrowski nie ma zamiaru zabiegać o względy żadnych środowisk. Robił to przez wiele lat, dziś już nie musi. Ma tak dużą władzę i tak silną pozycję, że teraz to politycy, akademicy, twórcy, sportowcy muszą zabiegać o względy prezydenta. W polityce kadrowej J. Majchrowski może już kierować się wyłącznie swoimi osobistymi preferencjami. Stawia na tych, których zna (od wielu lat), lubi i ceni. Stawia na "sprawdzonych towarzyszy" – jak mawiało się w jego dawnej formacji politycznej – gwarantując sobie komfort rządzenia.

"Ludzie kultury nie znają nowego wiceprezydenta” – informuje w tytule tekstu o A. Kuligu  "Dziennik Polski”. Źle to świadczy o horyzontach owych ludzi, jeśli nie kojarzą nazwiska wieloletniego dyrektora Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Ale i sporo mówi o stosunku prezydenta do środowiska, którego sprawami ma się zajmować nowy wiceprezydent. Trudno jednak wymagać, by J. Majchrowski żywił do nich jakiś wielki szacunek po wiernopoddańczych listach, jakie słali do niego "ludzie kultury" podczas ostatniej kampanii wyborczej.

Mówiąc mało kulturalnie: widziały gały, co wybierały. Po odejściu od urny żadne reklamacje już nie będą uwzględniane.

Czytaj także: