Ich dzieci zostały uratowane przez Boga. Teoretycznie nie powinny przeżyć pierwszych dni. – My więc możemy tylko obdarzać je witaminą M, czyli miłością – mówią Maria i Robert Kowalscy, którzy wzięli do siebie dwie dziewczynki i dwóch chłopców.
– To szczęściarze. Rodzice długo na nich czekali, znają ich wartość i są gotowi oddać im wszystko – przekonują Ola i Daniel (na zdjęciu z Oliwią i Maciejem).
Monika Łącka /Foto Gość
Podkreślają, że w rodzinie adopcyjnej miłość powinna być maksymalnie dojrzała. – Decyzja o przyjęciu dziecka nie może być lekarstwem wypełniającym pewną bolesną lukę w małżeństwie. To rodzice muszą chcieć otworzyć się na potrzeby dziecka – mówią państwo Kowalscy.
Pomagał św. Józef
Wiedzą o tym dobrze Aleksandra i Daniel z okolic Krakowa, rodzice dwojga dzieci z okna życia. – Decyzja o adopcji była wspólna, świadoma, przemyślana i przemodlona. Wypływała prosto z serca, bo nie mogąc doczekać się własnych dzieci, zrozumieliśmy, że nasze pociechy nie zostaną przez nas poczęte biologicznie, tylko w sercu. I że gdzieś już są, zapisane nam przez Boga – opowiadają. Nie bez znaczenia był więc pierwiastek religijny.
Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.