Kurierka z Tatr

Monika Łącka

|

Gość Krakowski 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Gdy w Budapeszcie zaproponowano jej przeprowadzenie przez góry dwóch ważnych emisariuszy, nie odmówiła, choć wiedziała, że szuka jej Gestapo. Miała nadzieję, że uda się bezpiecznie pokonać cały szlak. Niestety – bladym świtem, w Poniedziałek Wielkanocny 25 marca 1940 r., Helcia Marusarzówna trafiła do niewoli.

Zachęcamy, by odwiedzić grób dzielnej góralki. Obok (po prawej) spoczywa jej brat Staszek wraz z żoną Ireną. Oni również byli torturowani przez okupantów. Zachęcamy, by odwiedzić grób dzielnej góralki. Obok (po prawej) spoczywa jej brat Staszek wraz z żoną Ireną. Oni również byli torturowani przez okupantów.
Monika Łącka /Foto Gość

Urodziła się w styczniu 1918 r., gdy Polska od 123 lat była pod zaborami. 11 miesięcy później jej ojczyzna zmartwychwstała, dlatego Helena znała tylko taką, wolną, Polskę i nie chciała, by historia się powtórzyła. Wolność, którą miała w sercu, sprawiła więc, że kiedy wybuchła II wojna światowa, nie zawahała się ani chwili. Postanowiła walczyć o tę wolność tak, jak umiała najlepiej – w górach i na nartach. W ten sposób mistrzyni Polski, narciarka podziwiana przez świat, przed którą otwierała się droga do sportowych sukcesów, dołączyła do grona kurierów tatrzańskich. Będąc już w więzieniu, mocno wierzyła, że z niego wyjdzie, i dalej będzie zdobywała medale dla ojczyzny. Jeszcze mocniej wierzyła, że Polska znów zmartwychwstanie. Nie dane jej było tego doczekać, bo hitlerowcy wydali na nią wyrok śmierci. Miała zaledwie 23 lata. Wróg nie zdołał jej złamać nawet okrutnymi torturami – nic nie powiedziała i nikogo nie wydała. Idąc na rozstrzelanie, śpiewała pieśń do Matki Bożej. Nie wszystka jednak umarła. Helcia Marusarzówna wciąż żyje w pamięci wielu osób, którzy historię tej bohaterskiej dziewczyny chcą przekazywać kolejnym pokoleniom.

Mrok ogarniał ziemię

Sylwia Winnik, autorka fabularyzowanej biografii Heleny pod tytułem „Kurierka z Tatr”, która niedawno ukazała się na rynku, przyznaje, że praca nad tą książką była dla niej trudnym przeżyciem. – Musiałam przerwać pisanie, a wydawca ukończony tekst dostał ode mnie pół roku po terminie, bo nie potrafiłam pogodzić się z losem Helci. Tak bardzo chciałam, by dziewczyna, która w 2020 r. popatrzyła na mnie ze zdjęcia, gdy po raz pierwszy odwiedziłam Muzeum Tatrzańskie, żyła. By jej losy potoczyły się inaczej. Pisząc tę powieść, wiedziałam, że będę musiała ponownie ją uśmiercić – wspomina. Przez kilka miesięcy Sylwia spoglądała więc na zdjęcie Helci, które ustawiła w swoim gabinecie, i w myślach pytała, jak ona, niezłomna góralka, chciałaby, aby wyglądała ta książka.

– Czas sprawił, że pokochałam tę postać. Czy gdybyśmy spotkały się w realnym świecie, Helena dałaby mi szansę na przyjaźń? Mam nadzieję, że tak, bo sporo nas łączy, i że udało mi się we właściwy sposób przelać na papier jej piękną duszę. Dzięki ogromnej pomocy, jaką otrzymałam od rodziny Helci, ta książka jest też ich portretem – rodziny, którą łączyły niesamowite więzy, i która w tym zjednoczeniu odważnie stanęła do cichej, konspiracyjnej walki z okupantem – zamyśla się S. Winnik. Dodaje, że od napisania „Kurierki z Tatr” inaczej patrzy na góry. Na ich szczytach widzi bowiem sylwetki kurierów tatrzańskich, bez których ta walka byłaby trudniejsza, a dalsze losy Polski mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Widzi też ducha Helci, która nie bacząc na niebezpieczeństwa, pokonywała szlaki pomiędzy Zakopanem a Budapesztem, przeprowadzając przez skalne granie ludzi zagrożonych aresztowaniem (m.in. polskich oficerów), przenosząc broń, pieniądze (np. na zakup broni i na rozbudowę zbrojnego podziemia) oraz tajne dokumenty.

Helena Marusarz przyszła na świat jako piąte dziecko Jana i Heleny z domu Tatar. Jej dwaj starsi bracia – Janek i Staszek – byli jej pierwszymi nauczycielami jazdy na nartach (pierwsze zawody wygrywała natomiast pod okiem Kornela Makuszyńskiego, który odkrył w niej ogromny talent). To właśni oni w 1935 r. otworzyli jej drzwi do wymarzonej Sekcji Narciarskiej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Starsze siostry Zosia i Bronia oraz młodsza Marysia były zaś jej przyjaciółkami, za które Helcia była gotowa skoczyć w ogień. Wszyscy pękali z dumy, gdy w 1936 r. zdobyła pierwsze mistrzostwo Polski w slalomie kobiet, gdy rok później powtórzyła ten sukces i zakwalifikowała się do zawodów na szczeblu FIS, które miały odbyć się w Zakopanem w 1938 r. Niestety, ten start przekreśliła poważna kontuzja, ale już w marcu 1939 r. Helcia wróciła do zdrowia i wraz z rodzeństwem pojechała na międzynarodowe zawody narciarskie w Feldbergu, gdzie zajęła drugie miejsce w biegu zjazdowym kobiet. W tym samym czasie brat Helci, Staszek, również odnosił ważne sukcesy sportowe, ale to właśnie ona miała w sobie to coś, czym przyciągała uwagę, i dzięki czemu była ulubienicą widzów. Dostrzegli ją nawet twórcy filmu „Halka”, którzy wybrali 19-letnią Helenę Marusarzównę na dublerkę słynnej Liliany Zielińskiej. Helcia, choć przecież nie miała żadnego aktorskiego przygotowania, poradziła sobie znakomicie. Wszyscy podziwiali już nie tylko sportowe zacięcie dziewczyny, ale i urodę, która – jak miało się wkrótce okazać – dorównywała odwadze. Wkrótce, bo latem 1939 r., nikt nie miał wątpliwości, że wojna puka do granic Polski, choć tak naprawdę już kilka miesięcy wcześniej, w niemieckim Feldbergu, rodzina Marusarzy czuła, że mrok powoli ogarnia ziemię. W końcu ogarnął też niebo nad Tatrami. Do Zakopanego wojna przyszła z gór wraz z rykiem pierwszych niemieckich samolotów, które pojawiły się nad Podhalem.

Nawet za najwyższą cenę

– Czułam, że napisanie książki o Helci będzie prezentem dla kobiet żyjących w XXI w., bo ona jest dla nas niczym lekcja do odrobienia – miała w sobie tak wiele dobrych cech, których możemy się uczyć. Czy miała jakieś wady? Na pewno tak, bo wszyscy je mamy, lecz we wspomnieniach o niej, do których dotarłam, tych wad nie znajdujemy. Była niezwykle dobrą córką, siostrą, przyjaciółką. Niczego nie udawała – była szczera i nie zakładała masek, po które my tak często sięgamy. Była też patriotką, w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. Wiedziała, że o wolność Polski będzie walczyć nawet za cenę życia – opowiada Sylwia Winnik.

Helena i Jan Marusarzowie domyślali się, gdzie i dlaczego już od pierwszych dni wojny znikają ich dzieci, ale o nic nie pytali. Rozumieli, że tak będzie bezpieczniej. Helcia wraz z rodzeństwem wstąpiła bowiem w szeregi ZWZ-AK „Zagroda” i po złożeniu przysięgi pokonywała szlaki pomiędzy Krakowem, Zakopanem, Słowacją i Węgrami, gdzie w Budapeszcie przy ul. Donati 12 znajdowała się baza wywiadowczo-przerzutowa nosząca kolejno kryptonimy „Romek”, „Pestka” i „Liszt”. Kurierzy tatrzańscy swoją działalnością doprowadzali gestapowców do wściekłości, dlatego Niemcy wykorzystywali wszelkie możliwe sposoby, by zastawiać na nich pułapki. Nie mogli pozwolić, by w mieście, w którym udało im się doprowadzić do tego, że część górali złożyła hołd okupantowi, było tak wielu odważnych ludzi, którzy „działali na szkodę Trzeciej Rzeszy”. Kto się tego dopuszczał, zasługiwał tylko na śmierć. Jak mawiają historycy, ofiarna postawa kurierów była świetlistą kartą historii Podhala i przeciwwagą do zdrady, jakiej dopuścili się ci, którzy dołączyli do Goralenvolk. – Gdyby wątku zdrady i Goralenvolk zabrakło w mojej książce, to nie byłaby ona rzetelna, bo historii nie wolno zakłamywać ani w jedną, ani w drugą stronę. Nie o tym jest jednak „Kurierka z Tatr”, lecz o ludziach, którzy pokazali, jak należy postępować w sytuacjach granicznych. Zdrada może pojawić się w różnych okolicznościach, ale ja wierzę, że odsetek dobra jest większy – przekonuje Sylwia Winnik.

Do grona kurierów wybierani byli najlepsi z najlepszych. Helcia Marusarzówna swoje zadania wykonywała zaledwie przez kilka miesięcy, ale to wystarczyło, by patrzono na nią z uznaniem. W marcu 1940 r. obiecywała sobie, że na jakiś czas zniknie, by Gestapo choć trochę o niej zapomniało. Tak się jednak nie stało. Nie chciała odmówić, gdy dostała propozycję swojej ostatniej – jak się miało okazać – kurierskiej misji. Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego zastała ją na szlaku, który pokonywała wraz z kilkoma przyjaciółmi – prowadzili dwóch emisariuszy i przenosili dużo cennych materiałów konspiracyjnych. W Poniedziałek Wielkanocny już świtało, gdy myśleli, że zbliżają się do celu. Niestety, coraz bliżej była też zasadzka zorganizowana przez słowackich strażników, którzy potem przekazali Helenę w ręce Niemców. Była więziona najpierw w słowackim Preszowie, a potem w Muszynie, Nowym Sączu, Zakopanem, Krakowie i w Tarnowie, gdzie spędziła 10 miesięcy w celi śmierci. Pomimo ciężkich tortur Gestapo niczego się od niej nie dowiedziało. Została rozstrzelana 12 września 1941 r. w Pogórskiej Woli. Tam też ją pogrzebano w zbiorowej mogile, w miejscu egzekucji. Jej szczątki później ekshumowano i część prochów przewieziono do Zakopanego, gdzie Helcia Marusarzówna została uroczyście pochowana w 1958 r. na Pęksowym Brzyzku. Pośmiertnie przyznano jej Order Virtuti Militari oraz Krzyż Walecznych. W 2019 r. odznaczono ją też Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Rodzeństwo Helci przeżyło wojnę, choć burzliwe były ich losy.

Od Sylwii Winnik oraz Wydawnictwa Muza mamy dla naszych czytelników trzy egzemplarze „Kurierki z Tatr”. O tym, jak je otrzymać, napiszemy 1 kwietnia, w Poniedziałek Wielkanocny na stronie krakow.gosc.pl.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.