Jacek Majchrowski ma wreszcie większość w radzie. Co zyskała PO, nie wiadomo.
Teoretycznie z perspektywy krakowian to dobra wiadomość. Po raz pierwszy od 10 lat prezydent nie ma przeciwko sobie większości radnych. Tym samym demokratyczny werdykt wyborców może zostać w pełni skonsumowany. Dotąd sami sobie fundowaliśmy polityczny klincz. Trzy razy pod rząd wygrywał Jacek Majchrowski, przepadała zaś firmowana przez niego lista radnych. W ostatnich wyborach najwięcej głosów w radzie zdobyła PO, ale przepadł popierany przez nią na prezydenta Stanisław Kracik. Teraz mamy sprawę jasną: prezydent i większość rady biorą wspólnie odpowiedzialność za pogrążone w finansowym kryzysie miasto.
Dlaczego zatem korzyść ma być jedynie teoretyczna? Bo nie do końca jest jasne, co do powstania koalicji doprowadziło. Że troska o przyszłość miasta, to wiadomo, ale polityczne sojusze zawiera się w jakimś konkretnym celu. Nie jest nim realizacja inwestycji, o których mówią radni PO. Centrum kongresowe już „wychodzi z ziemi”, spalarnia to „oczko w głowie” prezydenta. Jedynie strefa aktywności gospodarczej w Nowej Hucie nie była dla Jacka Majchrowskiego priorytetem.
Platforma kategorycznie zaprzecza, jakoby chciała objąć jakieś stanowiska w magistracie, co jeszcze wzmacnia podejrzliwość wobec istoty porozumienia. Bo przecież jeśli bierze się odpowiedzialność za miasto, to powinien iść za tym większy wpływ na zarządzanie nim. A nie ma lepszej możliwości wpływania na rzeczywistość Krakowa niż poprzez ludzi.
Skoro nie ma mowy o nowych inwestycjach ani o zmianach kadrowych, w naturalny sposób pojawiają się spekulacje i poszukiwania jakiegoś drugiego dna. Mówi się np. o rezygnacji Jacka Majchrowskiego z ubiegania się o reelekcję i poparcie w kolejnych wyborach kandydata PO. Ale to byłaby zbyt iluzoryczna korzyść w stosunku do politycznej ceny, jaką PO zapłaci teraz za firmowania trudnych decyzji.
O ile nie bardzo wiadomo, co zyskuje Platforma, o tyle poza dyskusją pozostaje sukces prezydenta. Nie dostał absolutorium, ale ocalił stanowisko. W bardzo trudnej sytuacji znalazł wsparcie najpoważniejszego konkurenta. Przecież gdyby PO poszła wiosną „za ciosem” i uchwaliła referendum w sprawie odwołania prezydenta, wypadłoby ono na czas, kiedy miasto utraciło płynność finansową. Wobec powszechnego niezadowolenia ze sposobu zarządzania miastem prawdopodobieństwo utraty stanowiska przez Jacka Majchrowskiego byłoby duże, oczywiście jeśli udałoby się zmobilizować krakowian, by w referendum wzięli udział. Teraz prezydent jest w komfortowej sytuacji – to on rozdaje karty, a jedyną realną opozycją w Krakowie staje się mniejszościowy klub Prawa i Sprawiedliwości.