(Nie)krakowska tradycja

Kraków często bywa nazywany miastem przywiązanym do tradycji. Odwołują się do niej nie tylko znane i lubiane osoby, ale także sklepy od zawsze związane z Grodem Kraka. Te jednak czasem nieco mijają się z prawdą.

Do tego, że wielkie centra handlowe i sklepy nieco mniejsze świąteczny sezon rozpoczynają zaledwie kilka dni po Wszystkich Świętych, zdążyliśmy się przyzwyczaić. Uodporniliśmy się też na widok zastępu wszystkich „świętych Mikołajów”, którzy przemierzają miasto, rozdając ulotki i zachęcając do skorzystania z przedświątecznych promocji (czyli do szybkiego wydania sporej ilości gotówki). To dobrze, bo z roku na rok dyrekcje oraz właściciele sklepów coraz wyraźniej widzą, że obojętnie przechodzimy obok asortymentu, w którym znicze i sztuczne chryzantemy mieszają się z bańkami na choinkę czy Mikołajami, niemającymi z prawdziwym św. Mikołajem nic wspólnego. Być może niektórzy zrozumieli, że postępując w ten sposób, zachowują się jak akwizytorzy weselni, którzy nieproszeni przychodzą na stypę.

Szkoda, że nie rozumieją tego jeszcze właściciele rdzennie krakowskiego sklepu, który w nazwie ma nie tylko pewien kuchenny mebel, ale także odwołuje się do galicyjskiej tradycji. Niestety, w listopadzie nie jest to nasza polska i lokalna tradycja, ale co najwyżej amerykańska. Rano, 14 listopada, powitały mnie tam bowiem dwie choinki (w sklepie ustawiono je już kilka dni wcześniej), przybrane własnymi, tradycyjnymi (a jakże!) krakowskimi produktami. Brakuje jeszcze zdobiącego witrynę czerwonego krasnala z brodą i dzwoneczkiem w ręku. Pojawi się niebawem. A żeby krakowski sklep nie czuł się osamotniony w przedświątecznych przygotowaniach, wtórować postanowiła mu jeszcze bardziej krakowska z nazwy cukiernia – próbuje kusić klientów zapachem leśnych gałęzi ozdobionych choinkowymi lampkami.

Krakusi jednak swój rozum mają i sklepy, które wychodzą przed szereg, wolą ominąć szerokim łukiem. Czy wrócą do nich w sezonie poświątecznym? Niekonieczne... (a w razie wątpliwości, co zrobić, warto przypomnieć sobie, co na ten temat mówią specjaliści od marketingu i nie ulegać manipulacji).

Na szczęście władze Krakowa wykazują się w tym temacie większą roztropnością i dekorowanie miasta świątecznymi gadżetami rozpoczynają dopiero na przełomie listopada i grudnia. Co więcej, oprócz świecących ozdób, które ładnie prezentują się na mostach, i choinek, które pojawiają się na najważniejszych placach, nie zapominają też o najważniejszym – betlejemskich stajenkach. To one mają przypomnieć zabieganym mieszkańcom miasta o tym, co w świętach Bożego Narodzenia jest najważniejsze. O Jezusie, który na świat przyszedł w „mizernej cichej, stajence lichej” nie po to, by obsypać nas górą drogich prezentów, ale po to, by nas zbawić.

– Patrząc na zgiełk, jaki towarzyszy świętom, można zażartować, że najgorzej przygotowani do Bożego Narodzenia byli Maryja i Józef, ponieważ nie zdążyli odpowiednio udekorować stajenki, osiołek nie miał dzwonka, a pasterze czerwonych czapek na głowie (à la bajkowy św. Mikołaj). Ale mówiąc poważnie, to wszystko jest blichtrem. Prawdziwe święto ma miejsce w naszych sercach – mówił mi kilka lat temu ks. Piotr Gąsior, obecnie szef krakowskiego „Przewodnika Katolickiego”.

Nic dodać, nic ująć.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..