Dlaczego miastem uznawanym za konserwatywne od 10 lat rządzi polityk lewicy?
To jest zagadka, której – jak dotąd – nikt nie rozwiązał. Sam prof. Jacek Majchrowski uważa, że po prostu pytanie jest źle postawione. W niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Polskiego” stwierdził, że Kraków, wbrew obiegowym opiniom, wcale nie jest miastem konserwatywnym. „To błędna koncepcja, wystarczy sięgnąć do historii” – twierdzi prezydent. Równie błędna może wydawać się teza, że prof. Majchrowski, członek honorowy Towarzystwa Monarchistycznego, jest lewicowcem. Wystarczy prześledzić 10 lat jego urzędowania przy pl. Wszystkich Świętych.
Co to znaczy konserwatywny? Według "Słownika Języka Polskiego": „zachowawczy, przywiązany do tradycji”. Lewicowy zaś to „dążący do zmian polityczno-ustrojowych, społecznych i gospodarczych, przeciwstawiających się tzw. tradycyjnemu porządkowi społecznemu”. Co bardziej pasuje do prof. Majchrowskiego? Czy w swojej praktyce rządzenia Krakowem był zachowawczy czy rewolucyjny? Odpowiedź jest oczywista.
Kraków był, jest i – daj, Boże – pozostanie miastem konserwatywnym. Dziś może nawet bardziej niż 100 lat temu. Nieprzypadkowo komuniści chcieli rozpędzić to siedlisko reakcji, na nic zdała się też próba zrównoważenia jego przywiązania do tradycji robotniczą Nową Hutą. Paradoksalnie, bardziej dziś prawicową w wyborczych decyzjach niż inne dzielnice miasta. Jacek Majchrowski doskonale wie, jaki jest genius loci Krakowa, zna sposób myślenia, nawyki jego mieszkańców. I wyciąga wnioski. Właśnie dlatego przejdzie do historii jako prezydent bardzo zachowawczy. Lewicowy (choć bez przesady) w retoryce, konserwatywny w podejmowanych decyzjach.
Jeden z krakowskich profesorów (niekryjący się ze swoim konserwatyzmem) powiedział mi kiedyś, że Jacek Majchrowski jest jakby szyty na krakowską miarę, na to programowe „nie przenoście nam stolicy do Krakowa”. Wycofany, stonowany, ironiczny... ni z PiS, ni z PO, narzekający wciąż na „partyjniactwo”, na „warszawkę”, starający się trzymać miasto z dala od linii politycznego frontu. To się ludziom podoba bardziej niż ambitne plany Stanisława Kracika czy moralna racja Andrzeja Dudy. I, szczerze mówiąc, nie widać na horyzoncie kogoś, kto miałby konserwatywnych (czyli: zachowawczych!) krakowian skłonić do zmiany decyzji w kolejnych wyborach.