Losy niezwykłych kobiet-żołnierzy opisał Stanisław M. Jankowski. Opowiadał o tym gościom Krakowskiego Klubu Wtorkowego.
– Stereotypowe postrzeganie kobiet służących w legionach oraz w Ochotniczej Legii Kobiet w trakcie wojen polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej kojarzy je zazwyczaj wyłącznie z sanitariuszkami. Tymczasem ich służba była wszechstronna – powiedział prowadzący spotkanie Jerzy Bukowski, przewodniczący Komitetu Opieki nad Kopcem Piłsudskiego.
Potwierdził to Stanisław M. Jankowski, znany krakowski pisarz zajmujący się odtwarzaniem mało znanych epizodów z burzliwej historii Polski w XX w. „Zbierały i dostarczały materiały wywiadowcze. Wykorzystywano niewiasty do przewożenia browningów zakupionych w Moskwie czy Petersburgu. Z wszytą w ubranie »pocztą« docierały do Warszawy, Wiednia, Szwajcarii... Można je było spotkać na froncie, zarówno w pierwszej, jak i w drugiej brygadzie legionowej: w kawalerii, artylerii, służbie sanitarnej, intendenturze, czyli inaczej mówiąc »przy kuchni«. Czasem z tej kuchni lub szpitala przechodziły do służby kurierskiej, albo zamiast opatrywać rannych niosły do okopów skrzynki z amunicją do karabinów maszynowych...” – napisał we wstępie do książki „Dziewczęta w maciejówkach”, wydanej przez Wydawnictwo „Trio”.
Temat kobiet-żołnierzy „dopadł” autora przypadkiem. Będąc w Bochni, usłyszał o miejscowej dziewczynie, która – mając kilkanaście lat – wstąpiła do legionów i biła się na froncie. Z ciekawości poszedł tym tropem i dokopał się materiałów, które starczyłyby na osobną fascynującą książkę. Olga Stawecka poszła na front, podając się za chłopca (gimnazjalistę).
Potem była sanitariuszką, oficerem Ochotniczej Legii Kobiet odznaczonym Krzyżem Walecznych, nieszczęśliwą żoną, wreszcie zakonnicą – serafitką.
– Gdy jako s. Eligia zmarła w 1933 r. w Oświęcimiu na gruźlicę w wieku 37 lat, jej współsiostry zakonne były zdumione, gdy na pogrzebie zjawiła się Kompania Honorowa Wojska Polskiego, a trumnę z czapką wojskową i szablą wzięli na ramiona oficerowie – mówił S. Jankowski. Z wdzięcznością wspomina pomoc sióstr serafitek z Krakowa, które udostępniły mu bogate materiały dotyczące biografii s. Eligii. Dzięki temu mógł w miarę pełnie opisać losy tej niezwykłej kobiety, dodać fotografie, z których patrzy urodziwa kobieta.
Męski kamuflaż był czymś zwykłym u kobiet-żołnierzy. Młoda rzeźbiarka z ziemiańskiej rodziny Zofia Trzcińska-Kamińska opuściła na jakiś czas męża i dziecko, by zaciągnąć się jako „Zygmunt Tarło” do kawalerii sztabowej legionów. Maria Wołoszyńska podawała się za „Alfreda Wołoszyńskiego”, Maria Vetulani zaś – za studenta UJ „Mariana Ipohorskiego”.
Dla wielu czytelników ustalenia autora będą zupełną nowością. Mało kto kojarzy Jurka Bitschana, 14-letniego bohatera zmagań z Ukraińcami o Lwów, poległego w 1918 r. w ostatnim dniu walk, z płk Aleksandrą Zagórską, komendantem Ochotniczej Legii Kobiet, osobą o bardzo ciekawym życiorysie. Tymczasem to była matka małego bohatera.
Jankowski musiał, niestety, ograniczyć się do przedstawienia w książce jedynie wybranych biografii. – Tymczasem kobiet-żołnierzy były tysiące. Pracuję jednak nad drugim tomem. Docierają do mnie bardzo ciekawe materiały – zwierzał się gościom.
Przedstawił również swoje kolejne plany pisarskie. Przygotowuje książki o powstaniu antybolszewickim w Czortkowie w 1940 r., o dramatycznych losach dwóch braci Spychalskich – Józefa, patrioty, dowódcy Okręgu Krakowskiego Armii Krajowej, i Mariana, komunisty, członka Gwardii Ludowej, wreszcie o „Kasztance”, klaczy Józefa Piłsudskiego.