W Krakowie odbył się IX Bieg Sylwestrowy, którego główną atrakcją były - jak co roku - fantazyjne stroje uczestników.
Pod tym względem jest to bieg, który nie ma odpowiednika w całej Europie. Biegacze przebierają się za postacie z filmów i bajek, żołnierzy, zwięrzęta - nie sposób wymienić wszystkich pomysłów. W tym roku nie sposób było także zliczyć uczestników: zarejestrowało się ponad 1300 osób.
Inną wyróżniającą cechą krakowskiego biegu sylwestrowego jest liczny udział pań: co roku około 30 proc. wszystkich biegnących stanowią zawodniczki. W innych podobnych biegach zwykle jest ich nie więcej niż 20 proc. Nikt nie wie, czy przyciągnęła je możliwość zaprezentowania się w wymyślnych strojach, czy czekająca na mecie róża. Panowie, którzy ukończyli bieg mogli natomiast liczyć na butelkę szampana.
Najważniejsze jednak były medale, również przygotowane dla każdego uczestnika: dekoracja odbywała się tuż po przekroczeniu linii mety, nim jeszcze zawodnicy zdążyli złapać oddech. Potem jeszcze folia na ramiona, by zapobiec wyziębieniu rozgrzanego organizmu i każdy mógł udać się po posiłek i napoje regeneracyjne.
Uczestnicy biegu, choć wystartowali wspólnie, rywalizowali na dwóch dystansach: Smoczej Piątce (5 km) oraz Radosnej Dziesiątce (10 km). Po wspólnym starcie z Rynku Głównego, biegacze Plantami dotarli do Wawelu i tu się rozdzielili. Ci, którzy wybrali krótszy dystans okrążyli wzgórze i drugą stroną Plant wrócili na Rynek, a ci, którzy zdecydowali się przebiec wariant dłuższy pobiegli dalej: bulwarami wiślanymi, by potem zawrócić i wrócić pod Smoczą Jamę. Ostatni odcinek - tak jak pierwszy - był identyczny w obu przypadkach. Osobną grupę stanowiły osoby, które całą trasę przebyły techniką nordic walking.