Gdy jeszcze nie było papieża, modliłem się w gronie około 100 osób o jedność Kościoła. Zadałem też pytanie, co nas dzieli. Dyskusja była od razu ożywiona.
Widać, że problem podziału jest ważny i bolesny. A to przecież były głosy tych, którzy są najbardziej zaangażowani. Kluczowa bolączka to doszukiwanie się nawzajem wśród katolików złych intencji. Potrafimy tak źle mówić o sobie. I przy okazji źle mówić o innych. Nie potrafimy również słuchać siebie nawzajem i nie uznajemy odmiennych punktów widzenia. Szukamy swoich racji, a nie prawdy. Najmocniej uzewnętrzniany był aspekt sztucznego podziału pomiędzy księżmi i świeckimi. Księża żyjący w swoich schematach, a świeccy pełni pretensji, bez chęci wniknięcia w tajemnice Kościoła. A co za tym idzie – krytyka, za dużo krytyki i jeszcze więcej wytykania sobie nawzajem błędów. Problemem jest brak współpracy i chora rywalizacja wspólnot chrześcijańskich (dużo przykładów konfliktów parafialnych).
I wreszcie polityka. Polityka, która z natury dzieli, a Kościół jest powszechny i powinien łączyć. I jeszcze jedno: że podział polega na tym, iż ktoś myśli inaczej niż ja. To jest dla mnie absurd. Kościół to ludzie, z których każdy myśli inaczej, a równocześnie żyjemy w jedności. Jedność w różnorodności.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się