20 maja wyłączone zostaną ostatnie analogowe nadajniki w Małopolsce. Regionalną telewizję wyłączono nam już dawno.
Cyfryzacja to nowa jakość. Lepszy obraz, więcej programów, nawet bez kablówki. A więc zmiana na lepsze. Tyle, że jak zwykle w takich wypadkach, nie dla wszystkich. Nie chodzi nawet o to, że posiadacze starszych odbiorników muszą „pójść w koszty” i kupować dekodery. Rzecz w tym, że technologicznie idziemy naprzód, ale jeśli chodzi o zawartość programową cofamy się niemal do punktu wyjścia.
Telewizja regionalna w latach 90. była potęgą, nadawała własny program przez cały dzień, dziś jest w opłakanym stanie. Oddziały TVP z pewnością już dawno zostałyby zlikwidowane, gdyby nie to, że są zapisane w ustawie o radiofonii i telewizji. Politykę kolejnych zarządów wobec krakowskiego (i innych) oddziałów można określić mianem kolonialnej. „Siłę roboczą” opłaca się tu kilka razy gorzej niż w Warszawie, na oddziały zrzucane są koszty amortyzacji studiów i najdroższego sprzętu, coraz mocniej dokręcany jest kurek z pieniędzmi na produkcje własne. W efekcie, poza programami informacyjnymi i szybką publicystyką nie starcza na nic. Ramówkę wypełnia się więc programami sponsorowanymi. Odcinając zasilanie finansowe praktycznie wyłączono nasz - krakowski, wadowicki czy zakopiański - program. Pozostała „telewizja na życzenie”, tych, których stać na sfinansowanie produkcji. Podczas ubiegłorocznej wizyty w Krakowie prezes Juliusz Braun zapewniał, że w 2013 roku, wraz z wejściem w „epokę cyfrową” ma zamiar uruchomić 16 regionalnych kanałów tematycznych. Już wtedy brzmiało to jak ponury żart. Dziś można dodać – mało śmieszny.
W ubiegłym tygodniu w Senacie przewodniczący KRRiT Jan Dworak chwalił się, że nastąpił przełom w ściągalności abonamentu. Wpływy rosną. Skoro tak, należy się domagać, by zostały przeznaczone… może nie na 16 kanałów regionalnych (bo nie każdy oddział jest w stanie produkować program) ale choćby kilka. To byłaby prawdziwa realizacja misji telewizji publicznej.