Odgrodzenie miasteczka studenckiego od reszty społeczeństwa wydaje się kiepskim rozwiązaniem problemów z bezpieczeństwem.
Atak nożowników, którzy zranili studentów oraz ochroniarza podczas tegorocznych juwenaliów to tragedia - dla rannych, ich rodzin, przyjaciół, świadków zdarzenia. Także dla tych, którzy chwilę wcześniej lub chwilę później byli w tamtym miejscu. Ofiarą mógł zostać każdy.
Nic dziwnego, że wydarzenia z miasteczka studenckiego wywołały dyskusję na temat bezpieczeństwa - przede wszystkim w pobliżu akademików. Osoby podpisujące się jako studenci AGH napisały nawet list, w którym proponują, by ten teren ogrodzić i kontrolować każdego, kto tam wchodzi (list krąży w Internecie, choć przedstawiciele uczelni zapewniają, że nie było żadnego oficjalnego pisma, a autorzy wcale nie muszą być studentami AGH).
Takie rozwiązanie byłoby jednak nieco kłopotliwe, by nie powiedzieć absurdalne. Zarówno ze względów technicznych, jak i kulturowych.
Zacznijmy może od skuteczności. Autorzy listu proponują, by kontroli dokonywała policja. Żeby wejść na teren miasteczka trzeba byłoby, zapewne, nigdy nie być karanym i być „aktywnym” studentem uczelni, do której akademika chciałoby się dojść.
Nie wolno byłoby mieć przy sobie niebezpiecznych przedmiotów, takich jak np. noże (choćby i kuchenne). Obowiązkowo dokumenty. Zawsze. To oczywiście wykonalne, ale, co tu dużo mówić, mocno obniżające komfort powrotu do mieszkania. Wyobraźmy sobie policjantów kontrolujących studenta, wracającego w nocy lub nad ranem z mocno alkoholowej imprezy w klubie.
Ale chodzi przecież o bezpieczeństwo przede wszystkim w trakcie juwenaliów. Zatem do owego balującego studenta dołóżmy jego kolegów z roku, koleżanki, znajomych, może nawet z innych uczelni. Wszyscy koniecznie do dokładnego skontrolowania - w końcu trzeba ustalić, czy nie mają nic na sumieniu, nie wnoszą niczego niebezpiecznego i przede wszystkim, czy na pewno studiują.
Trąci absurdem? Owszem. W dodatku nic nie zmienia, bo na pijanych nożowników mógł się natknąć student (a nawet uczeń czy emeryt), wychodząc do sklepu całodobowego, by dokupić soków na imprezę urządzoną w mieszkaniu.
Nie bez znaczenia jest też to, że miasteczko studenckie, zwłaszcza w okresie juwenaliów, to jeden wielki piknik. Niepowtarzalny właśnie dlatego, że odbywający się wprost między blokami i otwarty dla wszystkich chętnych, będący świętem studentów, ale jednocześnie odpoczynkiem od stania w kolejce, by pokazać „ważną legitymację studencką”. Zapewne istnieją sposoby, by podnieść bezpieczeństwo podczas tych szalonych dni i będę gorąco kibicował każdemu, kto będzie się o to starał. Ale zamykanie juwenaliów w sztywnych granicach i odgradzanie studentów od „normalnych ludzi” - nawet dla ich własnego dobra - nie jest dobrym pomysłem.
PS. W „psychuszkach” też zamykano ludzi dla ich dobra.