W Krakowie stanął pomnik niemocy i nieudolności. Kosztował prawie 600 milionów. To stadion miejski przy Reymonta.
Już kolejne fazy jego przebudowy zamieniły się w niekończący się serial wpadek, fuszerek, opóźnień i rosnących lawinowo kosztów. Stadion jest jak brzydkie kaczątko. Nikomu się nie podoba, nawet piłkarze jakoś nie potrafią na nim strzelać bramek. Jackowi Majchrowskiemu trzeba oddać, że nie był entuzjastą tej inwestycji. Uparli się przy niej radni, ale to nie zwalnia prezydenta od odpowiedzialności za efekt finalny. Jest on obciążony trzema zasadniczymi grzechami.
Po pierwsze – na początku, a nie na końcu budowy stadionu trzeba było znaleźć mu operatora. Profesjonalny zarządca (a na Zachodzie ma go każdy tego typu obiekt) nie dopuściłby do sytuacji, że od dwóch lat nic się przy Reymonta nie dzieje.
Po drugie – stadion formalnie miejski, tak naprawdę zbudowano dla prywatnej spółki, choć jej właściciel, Bogusław Cupiał, od początku dawał do zrozumienia, że poza rozgrywaniem spotkań piłkarskich nie ma na użytkowanie go ochoty, ani pomysłu. I w końcu przeniósł „Wisłę” do Myślenic. A Kraków ma problem.
Po trzecie – projekt architektoniczny, a właściwie jego kolejne wersje, były podporządkowane jedynie funkcji sportowej. To tylko z pozoru naturalne. Obiekt powinien być wielofunkcyjny. Nie tylko by na siebie zarabiał. Skoro miasto zaangażowało weń gigantyczne publiczne środki, stadion powinien być także przestrzenią rekreacyjną i rozrywkową.
Dziś, gdy „Wisła” ma kłopoty finansowe i sportowe, a miastu brak koncepcji, zaczyna się festiwal rozpaczliwych pomysłów, jak stadion ma na siebie zarabiać. W pewnym momencie szef Zarządu Infrastruktury Sportowej stwierdził, że weźmie w ciemno każdego, kto zapłaci, niechby to był nawet hipermarket. Potem się z tego wycofał, ale… jakoś tak miękko. I wcale nie można wykluczyć, że za chwilę obudzimy się z galerią handlową nie na miejscu hotelu „Cracovia”, ale na stadionie „Wisły”.
Od dwóch lat wciąż słyszymy tę samą śpiewkę o „przestrzeni targowej, konferencyjnej i biurowej”. Co do biur, nie chcą z nich nawet (by dać dobry przykład) korzystać urzędnicy miejscy. Organizacja targów i konferencji wymagałaby kolejnej przebudowy zaplecza, bez gwarancji, że będą chętni na takie usługi w tym miejscu.
Ma ono bowiem swój genius loci. Tu się nie urzęduje, ani nie handluje. Teren przy Reymonta, w pobliżu Błoń i Parku Jordana jest „skazany” na wykorzystanie sportowe, rekreacyjne i rozrywkowe. Dlaczego Rod Steward koncertuje w Rybniku, a nie na stadionie „Wisły”? Czemu w przestrzeni pod trybunami nie ma kręgielni, klubów fitness (których jest w Krakowie 200!), dobrych restauracji, kawiarni z pysznymi lodami? Czy rzeczywiście nie ma w tej części świata firmy, która potrafiłaby w ten sposób zagospodarować stadion? Czas ostro wziąć się za jej poszukiwanie, bo że urzędnicy prochu nie wymyślą (a co najwyżej Tesco lub Biedronkę) to już jest jasne.