Coraz trudniej wjechać samochodem do miasta i znaleźć dogodne miejsce parkingowe.
Poszerzanie płatnej strefy parkowania na kolejne rejony Krakowa, połączone z ograniczeniami ruchu samochodowego w ścisłym centrum miasta, powoduje nieprzewidziane konsekwencje. Samochody „wypchnięte” z centrum przez płatne parkowanie i ograniczenia wjazdu były parkowane w odleglejszych miejscach. Również i tam jednak za miejsce parkingowe trzeba będzie płacić. Częściowe odkorkowanie dalszych dzielnic przez płatne parkowanie może się jednak przyczynić do ponownego zakorkowania centrum. – Jeżeli mam już płacić i tu, i tu, to wolę wjechać jak najbliżej centrum – słychać głosy kierowców.
Trudno też pogodzić interesy stałych mieszkańców poszczególnych części miasta i tych, którzy dojeżdżają tam do pracy i na zakupy. Krakowianie narzekają, że ich miejsca parkingowe są często zajmowane przez przyjezdnych. Ci z kolei argumentują, że pracując i wydając pieniądze na zakupy pod Wawelem, mają swój pośredni wkład w utrzymanie miasta.
W obronie przed zajmowaniem ich miejsc parkingowych na niektórych osiedlach mieszkaniowych administrujące nimi spółdzielnie montują szlabany na drogach dojazdowych.
Nie ustają również próby wypchnięcia z centrum miasta busów dowożących i odwożących pasażerów z całej aglomeracji krakowskiej. Na szczęście nie udało się to, jak dotąd. Wyprowadzenie busów na obrzeża miasta spowoduje bowiem znaczne zmniejszenie dynamiki przyjazdów. – Kraków się zamyka. Skoro mamy wysiadać na peryferiach, a potem dopiero dojeżdżać do centrum tramwajem lub autobusem, na pewno będziemy przyjeżdżać rzadziej niż teraz, gdy busy podwożą nas na aleje Trzech Wieszczów lub pod Galerię Krakowską – mówią niektórzy z tych, którzy regularnie dojeżdżają teraz do miasta.
Niektórzy sarkają, że brakuje tylko ponownego uruchomienia rogatek na granicach Krakowa. Jeśli miasto będzie się stopniowo zamykało, zacznie więdnąć. Dobrych pomysłów na rozwiązanie tej sprawy, niestety, nie widać.