Halo, halo, halo! Drodzy Internauci, tu Wasz szalejący reporter, prosto z trasy XXXIII Pieszej Pielgrzymki Krakowskiej na Jasną Górę.
W tym roku po raz pierwszy mam okazję pielgrzymować z V wspólnotą, zrzeszającą grupy idące z Mszany Dolnej, Myślenic, Gdowa i Niepołomic. Przyznam szczerze, myślałem, że jestem zaprawionym w bojach pątnikiem, który z niejednego pieca chleb pielgrzymi jadał, ale to, co przeżywam w tej wspólnocie, przekroczyło wszystkie dotychczasowe wyobrażenia. Znaczy to jedynie, że żadna pielgrzymka nie jest taka sama. Każda jest inna. Ale od początku...
Pielgrzymi z Mszany wyruszyli już w niedzielę 4 sierpnia i po forsownym dniu dotarli do Myślenic, gdzie wieczorem na rynku porwali w tany miejscową społeczność. Na widok tego entuzjazmu na pewno znaleźli się tacy, którzy szybko spakowali plecaki, by nazajutrz wyruszyć z pielgrzymami w dalszą drogę.
W poniedziałek dzień rozpoczął się od Eucharystii sprawowanej w myślenickim sanktuarium Narodzenia Matki Bożej przez kapłanów idących z pielgrzymami. Przewodniczył jej ks. Jan Przybocki, koordynator Krakowskiej Pieszej Pielgrzymki. Po Mszy wyruszających na Jasną Górę na myślenickim rynku pożegnali ks. dziekan Andrzej Burek oraz tłumy myśleniczan.
I... poooooooooooszli!!! A droga (po części) prowadziła pielgrzymów tą samą trasą (tyle że w przeciwnym kierunku), co zakończony 3 sierpnia Tour de Pologne (od Myślenic, przez Borzętę, Zakliczyn, Gorzków i Wieliczkę, aż do krakowskiego Bieżanowa). I - podobnie, jak dla kolarzy, tak i dla pielgrzymów - największy problem stanowiły "górskie premie", czyli dość ostre podejścia, które zdarzały się na każdym etapie. Jeśli dodamy do tego upał, to trudno się dziwić, że maruderobusy miały pełne ręce (albo raczej koła) roboty. Ale pielgrzym to twarda sztuka i tak łatwo się nie poddaje... Po uzupełnieniu płynów wszyscy poszli dalej, zdobywać kolejne odciski.
W czarnej sutannie jest zdecydowanie za gorąco... ks. Mirosław Kulesa Mnie pierwsza czerwona lampka zapaliła się już po pierwszym kilometrze, gdy stwierdziłem, że tempo pielgrzymkowe, do którego byłem przyzwyczajony, to po prostu lekki spacerek, w porównaniu z tym, co zaprezentowali moi tegoroczni współtowarzysze drogi. Trzeba było mocno wyciągać nogi, żeby nie zostać w tyle. Wspomniane już "górskie premie" (najpierw podejście na Borzętę, później do Gorzkowa, a następne tuż przed Wieliczką na Sierczę) nauczyły mnie pokory i pokazały, że wcale nie jestem tak wytrawnym pielgrzymem, jak mi się wydawało. Moja grupa ma jeszcze tę ciekawą cechę, że pod górę przyspiesza, więc w klasztornym ogrodzie ojców franciszkanów w Wieliczce byłem święcie przekonany, że mam co najmniej stan przedzawałowy. Okazało się, że "jedynie" odparzyłem stopy.
Trasa z Wieliczki do Bieżanowa była już, można powiedzieć, odpoczynkiem. Jednak siedząc na schodach sanktuarium Świętej Rodziny, musiałem spojrzeć na plakietkę wiszącą na mojej szyi, żeby przypomnieć sobie, jak właściwie się nazywam... Nocleg minął bardzo szybko, tym bardziej, że we wtorek ruszaliśmy w drogę już o godz. 5.20. To dlatego, że musieliśmy przebić się przez cały Kraków, by zdążyć na Mszę św. na wawelskim wzgórzu, której przewodniczył kard. Stanisław Dziwisz. Po niej, wraz za całą pielgrzymką, ruszyliśmy przez miasto w dalszą drogę.
Przejście Traktem Królewskim, przez plac Matejki i dalej do Dworku Białoprądnickiego, a szczególnie pożegnanie pątników przez metropolitę krakowskiego na Rynku Głównym, wywarło na pielgrzymach spore wrażenie. Od Dworku Białoprądnickiego ruszyliśmy przez Bibice do miejsca kolejnego noclegu w Raciborowicach. Trasa niby prosta, ale przy lejącym się z nieba żarze poziom trudności zdecydowanie wzrasta, aż do poziomu HARD. Jak się później okazało, wcale nie był to największy upał, z jakim przyszło się zmierzyć pielgrzymom.
Kolejny dzień pielgrzymki rozpoczęliśmy od Eucharystii w Raciborowicach. Pogoda wydawała się zachęcająca do dalszej wędrówki, a i długość trasy nie przerażała – ok. 20 km nie robi na pielgrzymach większego wrażenia. Ale słońce znów stanęło na wysokości zadania – pokazało, na co je stać, szybko odbierając pątnikom siły. Jednak i z tej nierównej walki pielgrzymi wyszli obronną ręką i w komplecie stawili się na noclegu w Iwanowicach. I tutaj ciekawostka...
Wiecie, moi Drodzy, gdzie dokonuje się największa liczba uzdrowień masowych? Lourdes? Nieee. Fatima? Pudło. Tak, tak, Drogi Czytelniku, chodzi - oczywiście - o Iwanowice. To właśnie tutaj osoby, które całą drogę narzekały na bolące nogi, asfaltówkę i odparzenia, wieczorem na wspólnej zabawie odzyskują siły i hasają po murawie boiska, jakby dopiero przygotowywały się do pielgrzymki i nie miały za sobą trzech dni naprawdę forsownego marszu. Wspólne tańce szczególnie cieszyły pomoc medyczną ("bo bąble same popękają") i wprawiały w zdumienie mieszańców Iwanowic, którzy pytali: "Skąd oni mają tyle siły?". Entuzjazm pielgrzymów był porywający do tego stopnia, że miejscowa młodzież, początkowo stojąca z boku, włączyła się do wspólnej zabawy, która zakończyła się Apelem Jasnogórskim o godz. 21.30.
Nieoceniony ks. przewodnik Łukasz Michalczewski, wiedziony roztropnością, wyprawił pątników na nocleg, aby mogli wypocząć przed kolejnym dniem, który miał się okazać najtrudniejszym z dotychczasowych.
Czwarty dzień drogi przyniósł upał sięgający 38 stopni i trasę długości 36 km... ks. Mirosław Kulesa A wszystko - oczywiście - przez pogodę i długość trasy. To, co przyszło nam przeżyć w czwartym (a dla niektórych piątym) dniu pielgrzymki, przeszło wszelkie oczekiwania. Upał momentami sięgający 38 st. Celsjusza i trasa długości 36 kilometrów to mieszanka niemal zabójcza. Śmiało można powiedzieć, że w tym dniu na trasie wylano hektolitry potu. Nie można było zapominać o piciu i o nakryciu głowy. Jeśli jakiś pielgrzym chciał być nazbyt elegancki i nie chciał zburzyć sobie fryzury czapeczką, natychmiast był przywoływany do porządku przez służby porządkowe i medyczne. Z dwojga złego, lepiej przez nich niż przez bezlitosne słońce. Pośród tego skwaru momentem, który wlewał otuchę w serca pielgrzymów, było spotkanie z metropolitą krakowskim, który odwiedził nas w czasie odpoczynku w Imbramowicach. Uścisk dłoni, chwila rozmowy i błogosławieństwo dla wielu było zastrzykiem energii, który pozwolił im dotrzeć do noclegu w... Kąpielach Wielkich. Każdy po cichu liczył, że może chociaż małą kąpiel uda się uskutecznić...
Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi.