Wojewoda małopolski postawił na swoim - osoby chorujące psychicznie pracę w "Zielonym Dole" straciły. Co się z nimi stanie?
To miejsce było jak pierwszych 10 kilometrów autostrady w Polsce. Było, ale kilka lat ciężkiej pracy, rewolucji w psychiatrii jedną decyzją urzędników zostało zniszczonych. By tak się nie stało, zabrakło niewiele – odrobiny dobrej woli. Wygrały jednak upór i bezwzględne trwanie wojewody przy swoim zdaniu: „Laboratorium »Cogito« ośrodek »Zielony Dół« opuścić musi”.
Opuściło. Szkoda tylko, że deklaracje składane przez urzędników w blasku fleszy okazały się (co było do przewidzenia) jedynie pustymi słowami. Minęły się z prawdą.
W wakacje wojewoda zapewniał, że dołoży wszelkich starań, aby pracownikom „Zielonego Dołu” krzywda się nie stała. Konkurs na nowego najemcę ośrodka jednak ogłosił, bo „nie był on w pełni wykorzystywany i taki ośrodek może przydać się także innym organizacjom, a w Krakowie działa przecież ok. sto instytucji pomagających niepełnosprawnym”. Jakie to szlachetne.
W obronie osób wychodzących z ciężkich kryzysów psychicznych i schizofrenii, a pracujących w „Zielonym Dole” np. jako kelnerzy czy ogrodnicy, jednogłośnie stanęli wielcy tego świata: posłowie, senator, psychiatrzy, rektor uczelni, Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego, Rzecznik Praw Obywatelskich, Stała Konferencja Ekonomii Społecznej, fundacje i wielu, wielu innych. Wszyscy do wojewody pisali listy i prośby, ale Jerzy Miller pozostał na nie głuchy. Nadal jednak (wspaniałomyślnie) zapewniał, że urząd wojewódzki dopilnuje, by pracownicy „ZD” bez pracy nie pozostali.
Gdy konkurs został rozstrzygnięty, dziennikarze usłyszeli uspokajające (ale tylko pozornie) słowa, że zwycięzca (Stowarzyszenia Wspierania Psychoonkologii „Unicorn”) zobowiązał się do udzielenia wsparcia pracownikom „Zielonego Dołu”, którzy pracę będą mogli kontynuować.
I tu optymizm się kończy, bo wiadomo już, że owszem, władze miasta i województwa zabiegały o to, by „Unicorn” pracowników „Zielonego Dołu” na lodzie nie pozostawił, jednak od początku było to nierealne. Stowarzyszenie utrzymujące się z grantów i wygranych konkursów nie ma na to szans. „Unicorn” obiecał jedynie wiceprezydent Krakowa Elżbiecie Lęcznarowicz, że osobom chorującym psychicznie zaproponuje współpracę. Nie pracę. I to nie od zaraz, czyli od października, gdy „Unicorn” dostał klucze do ośrodka, tylko w bliżej nieokreślonej przyszłości.
W tym przypadku jest to kolosalna różnica, której urząd wojewódzki chyba nie rozumie. Bo praca w przypadku tych ludzi nie była tylko kwestią zatrudnienia, ale przede wszystkim pełniła rolę terapii. Lekarstwa, które na nowo otwierało im drzwi do normalnego życia. Problemu nie rozwiąże też znalezienie im przez MUW „jakiejś” nowej pracy, w której nie będą wykonywali swoich obowiązków w spokojnych warunkach i pod dyskretną, ale skuteczną opieką psychoterapeutów. Na razie rezultaty terapii poprzez pracę zostały zachwiane.
I jeszcze jedno. Gdy wojewoda zdecydował, że umowy z „Cogito” nie przedłuży, pod adresem Laboratorium rzucił (za pośrednictwem mediów i swojej rzeczniczki) mocne (lecz nieprawdziwe) oskarżenie: że są „poważne wątpliwości co do jego funkcjonowania w części finansowej”. Media szybko zaczęły się domagać od wojewody wyjaśnień, w czym jest problem. Laboratorium jeszcze szybciej udowodniło, że nieprawidłowości nie ma i nie było, a co więcej – urząd, wyrzucając „Cogito” z „Zielonego Dołu”, zniszczy je finansowo. Urzędnicy o swoich słowach postanowili więc zapomnieć. Widocznie uznali, że przeprosiny będą ich kosztowały zbyt wiele wysiłku.
Jaki więc był prawdziwy powód do wyrzucenia „Cogito” z „Zielonego Dołu”? Do końca nie wiadomo. Skoro ośrodek nie był w pełni wykorzystywany – mógł być, bo Laboratorium pomysł na to miało. Umowa się kończyła i trzeba było trzymać się litery prawa? A ileż to razy urzędnicy (z dobrą wolą w sercu) z pomocą prawników potrafili znaleźć na to sposób? W tej sprawie zabrakło jednak życzliwego dialogu, było tylko kategoryczne urzędnicze „nie”.
Na koniec trzeba powiedzieć, że „Unicorn” to dobra i bardzo potrzebna organizacja, która swoimi projektami pomogła już ogromnej liczbie osób chorujących onkologicznie. Szkoda tylko, że aby zyskał ktoś (siedzibę), ktoś inny musiał ją stracić.
W całej sprawie nasuwa się jedno retoryczne pytanie: i jak tu wierzyć władzy?
Więcej o sprawie „Zielonego Dołu” będzie można przeczytać w 43. numerze „Gościa Krakowskiego”.