Nowa Ewangelizacja to nie gadanie o gadaniu. To krzyk. Skuteczny.
José H. Prado Flores, taki łysy, korpulentny pan. Mąż żonie, ojciec czworgu dzieciom. Jeśli się czymś z wyglądu wyróżnia, to chyba tym, że uśmiech rzadko schodzi z jego twarzy. Gdy przemawiał w pierwszym dniu trwającego właśnie w Krakowie Forum Nowej Ewangelizacji, nie słuchałbym jego słów z taką uwagą (transmisja z Forum w odpowiednich godzinach TUTAJ), gdybym nie widział, jak działa to, co opracował i gdybym nie doświadczył tego osobiście. Bo to on założył Szkołę Ewangelizacji Świętego Andrzeja. Dziś na całym świecie istnieją tysiące „szkół”, posługujących się tym narzędziem. Choć, po prawdzie, to najwyraźniej Duch Święty się tym posługuje. Tak zwane kursy, które są w gruncie rzeczy skondensowanymi rekolekcjami, odmieniają życie tak wielu ludzi, że nie wolno tego lekceważyć. Przemieniają ludzi wszelkich stanów, zawodów, doświadczeń życiowych. Starych, młodych – wszystkich razem.
Niespełna rok temu byłem w ekipie prowadzącej jeden z takich kursów, ten pierwszy z serii – „Nowe Życie”. Był o tyle nietypowy, że dla katechetów. Gdy pod koniec kursu patrzyłem na rozjaśnione twarze ludzi, którzy zawodowo zajmują się Panem Bogiem, pomyślałem, że teraz to Pan Bóg zajął się nimi. Potem, po spotkaniu modlitewnym mojej wspólnoty, spotkałem jednego z tych katechetów. Powiedziałem mu, że przed tym kursem miałem obawę, jak ewangelizować zewangelizowanych. On spojrzał na mnie doskonale okrągłymi oczami i wykrzyknął: „Ale ja nie byłem zewangelizowany!”.
Nie on jeden to zauważył. To było doświadczenie wielu uczestników tamtego kursu. Jeden mężczyzna, twardziel z wyglądu, mówił płacząc, że właśnie tu uświadomił sobie, że nie zna Pisma Świętego. Że ono jest w zasięgu jego ręki, ale on nie sięgał po nie. „Myślałem, że trzeba mówić o systemach i strukturach, o takich ludzkich metodach, a teraz widzę, że nie o to chodzi” – mówił głosem rwanym przez szloch.
Dziś tamte wspomnienia wróciły, gdy Prado Flores zapytał, kto ma przy sobie Pismo Święte. „Ale nie ręce podnoście, tylko Biblię!” – zawołał. Więc podniosły się też dość licznie ręce z egzemplarzami Biblii. Akurat tam, wśród ludzi oddanych Nowej Ewangelizacji, nie było to dziwne. Flores jednak wspomniał o smutku, jakiego czasem doświadcza, gdy ci, co w teorii głoszą Ewangelię, nie żyją Słowem Bożym. Nawet go ze sobą nie zabierają. Zapamiętałem zdanie: „Kościół bez słowa”.
Kościół musi mieć Słowo. Ono go niesie. On Nim żyje. Bez Słowa Bożego Kościół nie miałby nic do powiedzenia.
Dziś zebrani na kongresie usłyszeli: „Nie zbawiają nas kilogramy katechizmu. Nie dlatego, że katechizm jest zły, ale on musi przyjść później. Katecheza to uporządkowana, usystematyzowana i rozwinięta myśl. Kerygmat to krzyk!” (więcej w tekście Nie zbawiają nas kilogramy katechizmu).
Właśnie tego krzyku trzeba ludziom. Na początek. Żeby pojęli, że Jezus ich kocha, żeby zrozumieli, że nie zdołają się niczym Mu zasłużyć. Żeby wybrali Go i pozwolili Mu wejść w ich życie. A gdy Go pokochają, sami będą chcieli o Nim wszystko wiedzieć. I wtedy sami zgłoszą się po katechezę.