W czwartkowy wieczór w kościele Mariackim Chrystus przemieniał serca.
Podczas comiesięcznej adoracji Najświętszego Sakramentu, którą w każdy ostatni czwartek miesiąca prowadzi krakowska Wspólnota "Chrystus w Starym Mieście" (tym razem włączyli się w nią również Włosi ze wspólnoty Sentinelle del Mattino di Pasqua), to nie ołtarz Wita Stwosza przyciąga uwagę odwiedzających kościół Mariacki. Co więcej – jest wtedy prawie niewidoczny. Tuż przed nim stoi bowiem Chrystus Eucharystyczny. Czeka na każdego.
– Kiedy przyszłam na adorację po raz pierwszy, doświadczyłam oczyszczenia, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ciężar. Nigdy wcześniej nie przeżyłam takiej bliskości z Bogiem. Pamiętam, gdy podczas jednej z takich modlitw chłopak z Irlandii przyznał, że to była jego najpiękniejsza noc w Krakowie... Ta adoracja naprawdę zmienia ludzi – przekonuje Ola Zegan ze Wspólnoty "Chrystus w Starym Mieście".
Wieczór, jak zawsze, rozpoczęła Msza św. – Każdy z nas jest jak kapłan, ma swoją ambonę, takie miejsce, gdzie jest powołany, aby głosić słowo Boże. Nie masz prawa, by spokojnie siedzieć na kanapie. Jak mówi papież Franciszek, dzisiejsi chrześcijanie stali się "chrześcijanami salonowymi". Spotykają się przy stole, na którym stoją filiżanki z herbatą, biorą ciasteczko i kulturalnie rozmawiają, chcąc być jak wielcy teologowie – mówił podczas kazania ks. Gianni Castorani.
Kapłan nawiązał także do przypowieści o synu marnotrawnym. – Nie bądźcie jak dzieci, które odchodzą z domu ojca i idą karmić się odpadkami kultury współczesnej, robić to, co im się podoba. Seks, sukces, pieniądze – to są odpadki śmierci, a demon, jeśli już "zajmie się" jakimś człowiekiem, łatwo nie odpuści. Nie żyjcie więc poniżej poziomu waszego serca. Bóg ma dla was cudowny plan! – prosił kapłan, przekonując, że Bóg nie bez powodu wybrał przed laty Karola Wojtyłę na papieża: – Bóg widział, że Polska to naród bardzo wierzący. Za wiarę krew przelało tu wielu męczenników. Pamiętajcie o tym, patrzcie na Jana Pawła II, który do ostatnich chwil ziemskiego życia promieniował radością pochodzącą od Boga i bierzcie z niego przykład!
Wiele osób przyjęło zaproszenie i przyszło do kościoła na chwilę modlitwy Dominika Cicha /GN Po Eucharystii i modlitwie w kilku językach (m.in. za młodych z Ukrainy, Rosji, Wenezueli) młodzi ewangelizatorzy ruszyli parami "w teren" (czyli na uliczki przylegające do Rynku Głównego), trzymając w dłoniach karteczki z napisem: "Love me". Czasem zastanawiamy się, po co tak naprawdę stworzył nas Bóg. A On stworzył nas do miłości. Wszyscy jej pragniemy. Jesteśmy żebrakami prawdziwej Miłości. Pan chce nas nią obdarzyć, jeśli tylko otworzymy swoje serca. Można to zrobić np. podczas adoracji – przekonuje Wspólnota "Chrystus w Starym Mieście". Każdy, kto otrzymał taką karteczkę, mógł ją przyczepić do czerwonego serca stojącego tuż przed Najświętszym Sakramentem, ofiarowując się największej Miłości.
Jak na zaproszenie do kościoła reagowali spacerujący po Rynku Głównym? Niektórzy przyspieszali kroku, twierdząc, że są już spóźnieni. Inni mówili wprost: "Jestem ateistą". Ale byli też tacy, którzy – zaskoczeni – po prostu decydowali się wejść, z myślą: "Co mi szkodzi?". Jedna z pań rozbawiła ewangelizatorów, gdy zaczepiona nie dała im dojść do słowa. Powiedziała tylko: "Przepraszam, śpieszę się na adorację, Jezus czeka!" i pobiegła do kościoła.
– Ludzie nie mają dobrych skojarzeń. Na Rynku często ktoś ich zaczepia, oferując zniżki do knajp czy klubów. Poza tym, Polacy są bardzo zamknięci w sobie, nieufni, dlatego często nie mają ochoty z nami rozmawiać. Ale uśmiech, modlitwa i temperament naszych przyjaciół z Włoch naprawdę przyciągają! – zauważa Ola Ziółko, która do Wspólnoty "Chrystus w Starym Mieście" należy od pół roku.
Serce ustawione u stóp Najświętszego Sakramentu szybko zapełniło się prośbami do Boga: "Love me", tzn. "Kochaj mnie" Monika Łącka /GN