Z o. Leonem Knabitem, benedyktynem, rekordzistą Targów Książki, rozmawia Miłosz Kluba.
Miłosz Kluba: W czasie każdej edycji krakowskich Targów Książki bije ojciec rekordy - nie tylko popularności, ale przede wszystkim ilości spotkań z czytelnikami. Dlaczego ojcu "się chce"?
o. Leon Knabit OSB: Muszę to trochę sprostować - oficjalne spotkania autorskie mam jedno czy dwa, natomiast codziennie podpisuję książki.Są dwa powody. Jeden materialny - kiedy siedzi autor, to więcej książek się sprzedaje (śmiech).
A drugi?
Jest bardziej duchowy. Jak pytają o moje hobby, to odpowiadam, że moim hobby jest człowiek. Cieszę się, że przy okazji tego podpisywania mogę życzliwym słowem czy gestem kogoś obdarzyć (różni są, czasem smutni, ludzie). Mogę zapytać o coś, dowiedzieć się co słychać. To też forma apostolstwa.
Boję się tylko trochę, bo jeśli z każdego próżnego słowa, które człowiek wypowiedział będzie rozliczony w dzień sądu, to jaki będzie rachunek z 40 książek? Mam nadzieję, że Pan Bóg będzie łaskawy, bo wielu z tych, którzy czytają, mówi, że się za mnie modlą.
Dla benedyktynów to poniekąd naturalne środowisko - przecież przepisywanie ksiąg i dbanie o księgozbiory to od zawsze było "benedyktyńskie zajęcie".
Właśnie tutaj to widzimy. Tylko tyle, że kiedyś mnich przez rok, a czasem dłużej, czasem całe życie, przepisywał książkę. Do tego też nawiązujemy - mamy w Tyńcu skryptorium, gdzie ludzie przychodzą na warsztaty. Ale generalnie są teraz komputery, ułatwiamy sobie tę pracę. Oprócz tego staramy się też głosić Słowo Boże "mówione" - przez rekolekcje, konferencje, wykłady.
Z drugiej strony atmosfera targów, gwar, narastający jeszcze dzisiaj tłum, dość mocno kontrastuje z życiem w klasztorze.
W klasztorze też jest tłum - w Tyńcu mieszka kilkadziesiąt osób. Ale benedyktyn w swojej celi, w klauzurze ma zupełny spokój. Także ja robię co do mnie należy i wracam do swojego spokoju.