Kiedyś, z okazji święta Wszystkich Świętych, przedszkolaki i uczniowie odwiedzali z wychowawczyniami cmentarze. Dziś bawią się "w upiory".
Choć sporo lat minęło od mojej przedszkolnej kariery, dobrze pamiętam jak maluchy i starszaki z panią Lucynką na czele, dzień przed świętem Wszystkich Świętych maszerowały na cmentarz Rakowicki i cmentarz wojskowy. Zapalaliśmy znicze m.in. na grobach żołnierzy, modliliśmy się. Było tak, jak być powinno.
Tak, wiem, wtedy jeszcze o Halloween nikomu w Polsce się nie śniło, więc pewnie "nie dzisiejsza" jestem i czepiam się wesołej zabawy. Sęk w tym, że owa zabawa niewinna niestety nie jest.
Jedną z takich imprez, pod sympatycznym hasłem "Cukierek albo psikus", organizuje 31 października Przedszkole Samorządowe nr 33. Dzieci przeszły w halloweenowym korowodzie sprzed przedszkola na Piaskach Starych, do pobliskiej restauracji, gdzie na wszystkie czekał słodki poczęstunek i pokaz (strasznego) filmu. Były też nagrody – dla dzieci, za najbardziej upiorne przebranie, i dla dorosłych, za najlepiej przystrojony (upiornie) dom. Do udziału w przedsięwzięciu zachęcała wszystkich uśmiechająca się (upiornie) z plakatu dynia.
Podobne imprezy odbyły się w wielu innych krakowskich przedszkolach i szkołach. Strach się bać, po prostu. Dlaczego? Otóż dlatego, że halloweenowe zabawy przypominają igranie z ogniem przez nieświadome zagrożeń dzieci. Szkoda więc, że rodzice problemu nie dostrzegają, ale radośnie wrzucają na Facebook zdjęcia pociech wystrojonych na bal dyni, tudzież halloweenowe, mroczno-magiczne party. Zwłaszcza tym, którzy są wierzący, czerwone światełko powinno się w głowie zapalić.
Powód znowu jest prosty. Magia, okultyzm, wywoływanie, czy „przekupywanie” duchów (i tym podobne upiornie radosne zabawy), z nauką Kościoła były i zawsze będą na bakier. Nie bez przyczyny biskupi (dla wielu mediów nie dzisiejsi i na dobrej zabawie się nie znający) co roku przypominają, że pozwalanie dzieciom na udział w Halloween jest robieniem im duchowej krzywdy, zachęcaniem do angażowania się w pogańskie, a nawet - mówiąc dosadniej - w okultystyczne praktyki.
Powie ktoś, że to przesada, bo co złego jest w wycinaniu (upiornych) zębów w dyni i rozświetlaniu ich ogniem świecy? Ano jest, bo czy odwiedzając groby bliskich w uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny (i przez cały rok też) wspominamy duchy, upiory, czarownice i urządzamy na cmentarzach święto uśmiechniętej dyni? Nie. W atmosferze zadumy i modlitwy wspominamy tych, którzy odeszli, za którymi tęsknimy, i którzy - jak wierzymy - są już w bliskości Boga. A szczególnie modlimy się za tych, którzy na tę bliskość jeszcze czekają i potrzebują naszej pomocy.
I jeszcze jedno. Halloweenowe "kinder party" i korowody, jak niestety widać, mają się w Krakowie bardzo dobrze. Szkoda, że tak mało szkół i przedszkoli promuje to, co w naszej, chrześcijańskiej kulturze jest najważniejsze. Świętych i błogosławionych z Krakowa i całej Polski jest przecież pod dostatkiem. Warto poznawać ich życiorysy i naśladować ich. Niektórzy o tym pamiętają. Przez Libiąż w wigilię Wszystkich Świętych przeszedł korowód świętych. 30 października, dzięki Zespołowi Szkół Integracyjnych nr 4, nieco mniejszy korowód przemaszerował przez krakowskie osiedle Prokocim Nowy. I chwała ich organizatorom za to! Pytanie tylko, czemu inni nie włączają się w tę inicjatywę? Może za rok warto, by skrzyknęły się szkoły - choćby tylko te, którym bliskie są chrześcijańskie wartości - i zorganizowały jeden wielki, krakowski korowód świętych?
A dyniami zajmijmy się, ale w kuchni, bo można z nich wyczarować (dosłownie) mnóstwo pysznych potraw.