Licealistka pochodząca z Zakopanego z powodu „klucza” straciła jeden punkt na maturze i nie dostała się na medycynę. Teraz skarży z tego powodu Okręgową Komisję Egzaminacyjną
Słowo „klucz” to przepustka do zaliczenia egzaminu zewnętrznego na każdym poziomie kształcenia. Nawet nauczyciele uczą pod „klucz”.
Trudno im się dziwić, skoro wyniki z egzaminów zewnętrznych są „najświętsze”, jeśli idzie o ich pracę. To kolejne kuriozum polskiej oświaty. Otóż uczniowie muszą wstrzelić się w „klucz”.
Weźmy np. pracę pisemną z języka polskiego na sprawdzianie w kl. VI. Uczeń powinien napisać ją zawsze na połowę wyznaczonego miejsca, zwykle to jest około 9 -10 linijek kartki A4.
Jeśli napisze więcej, nawet dużo więcej i tak nie będą mu żadne punkty dodane. Gorzej jeśli zostaną mu jedna czy dwie linijki. Praca może być w ogóle nie sprawdzona.
Ciekawie wygląda też sprawa tematu zadania. Nie jest to klasyczne wypracowanie na temat lektury. Przecież nie obowiązuje podstawa programowa w szkole podstawowej, stąd każdy nauczyciel języka polskiego może z uczniami czytać teksty, które on uważa za najciekawsze.
To też osobny temat na felieton. Tyle tylko, że jeśli uczeń napisał naprawdę ładne zadanie, popełnił mało błędów, ale nie wstrzelił się w „klucz” wówczas nie otrzyma maksymalnej ilości punktów, bo np. nie użył właściwego porównania albo miał za mało przykładów nawiązujących do tematu.
Ów klucz jest nieubłagany, jest jak wyrocznia, i to już na poziomie szkoły podstawowej.
W sprawie maturzystki z Zakopanego dziwić może zachowanie prokuratury, która za wszelką cenę nie chce wszcząć postępowania w sprawie „klucza”. A może takie zachowanie też od jakiegoś zależy?
Chciałbym poszukać takiego „klucza”, który otworzyłby głowy i serca rządzących w Ministerstwie Edukacji (jemu podlegają Okręgowe Komisje Egzaminacyjne łącznie z Centralną Komisją Ezgaminacyjną) na wrażliwość i indywidualność uczniów. Ale chyba ciężko będzie znaleźć…