25 lat temu wystartował „Czas Krakowski”. Ale nie był to dobry czas dla takich pism.
Choć tytuł budził skojarzenia konserwatywne, to w pierwszych miesiącach przypominał raczej arkę przymierza, na której znaleźli się wszyscy dziennikarze piszący wcześniej w drugim obiegu, bez względu na odcień ideowy. A także ci, którzy w prasie PRL nie mieli ochoty debiutować. Obok ekipy podziemnej „Arki” pod wodzą Jana Polkowskiego, czyli m.in. Ryszarda Terleckiego i Jana Rokity, na pokładzie „Czasu” znaleźli się również partyjni rewizjoniści: Maciej Szumowski i Dorota Terakowska, karierę zaczynali zaś bardzo wówczas młodzi Katarzyna Kolenda i Wojciech Czuchnowski. Jeszcze wszystko wydawało się jasne i czytelne. Chodziło o przełamanie komunistycznego monopolu w mediach. Nawet nie o zrównanie z ziemią instytucji rodem z PRL, ale budowanie nowych, własnych.
Ten stan trwał krótko, zaczęła się „wojna na górze”, sojusze zostały odwrócone, nowe instytucje zbędne. Zaczął obowiązywać aktualny do dziś podział na racjonalistów i „oszołomów”. Część zespołu „Czasu” wróciła do „Gazety Krakowskiej” z hasłem „już można, już wypada”. Dziennik bez nich stał się bardziej wyrazisty i… zaczął mieć kłopoty.
Od lat trwa spór medioznawców czy „Czas” miał szansę przetrwać. Na pewno wydawca dziennika popełnił wiele błędów, z pewnością można było w nim coś zrobić lepiej, inaczej. Ale bliższa prawdy wydaje się teza, że nie był to czas dla takich pism jak „Czas”. W latach 90. zwolennicy zdecydowanego odejścia od PRL mogli już założyć dziennik, ale nie mogli go ani wydrukować, ani kolportować. Nie mówiąc o pozyskaniu dlań pieniędzy.
Partyjny koncern RSW, choć formalnie w likwidacji, zarządzany przez tę samą kadrę, robił wszystko, by hamować rozwój „Czasu”. A miał do tego instrumenty w postaci jedynej w regionie drukarni i praktycznego monopolisty – Ruchu. Drukarnia przez wiele miesięcy blokowała większą objętość gazety, przez co „Czas” nie mógł przejąć rynku drobnych ogłoszeń. Kolporter zaś regularnie rozwoził gazetę później niż inne dzienniki.
Potem te narzędzia przechodziły w ręce zachodnich koncernów, które przejęły partyjne dzienniki i dla których „Czas” także był zagrożeniem. Nie pomogły gry prasowe wprowadzane na nasz rynek właśnie przez ten dziennik, nie wystarczył ewidentny sukces czytelniczy i (w pewnym momencie) półmilionowy nakład. Nikt nie chciał w „Czas” inwestować. Kordon sanitarny dotyczył też reklam. Upadek był kwestią czasu. Gazeta i tak przetrwała na rynku najdłużej, bo do 1997 roku. Podobne inicjatywy w innych miastach upadły po dwóch, trzech latach. Na rynku dzienników regionalnych pozostały jedynie stare tytuły, głównie organy KW PZPR.
Dziś i one powoli schodzą z rynku. Zamiast stu kwiatów pachnących odmienne w każdym regionie doczekaliśmy się jednego dziennika w kilkunastu mutacjach wydawanego przez niemieckie wydawnictwo nazywające się Polska Presse.
Taki żart historii.