O stawianiu Boga na pierwszym miejscu i spotkaniu, które przemienia życie, z Lidią i Radosławem Kwiatkami - koordynatorami krakowskiej Winnicy Wspólnoty Chrystusa Zmartwychwstałego "Galilea", rozmawia Monika Łącka.
Bóg przyprowadził Was do "Galilei" z dnia na dzień, wśród strzelających fajerwerków, czy raczej długo pokazywał drogę?
Lidka: Zdecydowanie to drugie. Lekko i łatwo nie było, ale Pan uzdrawiał nasze życie kawałek po kawałku.
Radek.: Pochodziliśmy z rodzin wierzących, co niedzielę byliśmy na Mszy, ale czegoś nam brakowało. Moja relacja z Bogiem była słaba - wierzyłem, że On jest, ale gdzieś daleko w niebie, każący, surowy. Wiedziałem, że podobno kocha wszystkich, ale że mnie też? Nie rozumiałem za co.
Mówiłeś: wierzę, ale ciemność widzę…
Radek: Dokładnie. Po studiach szybko zacząłem pracować, żeby się dorobić, a Bóg nie był mi do tego potrzebny. Najważniejszy był pieniądz, żeby kilka razy w roku jeździć na zagraniczne wakacje, mieć drogie samochody. Żeby poczuć, że żyję, skakałem z samolotu, nurkowałem. Znajomi zazdrościli mi "super życia". A dla mnie to wszystko było jak zakładanie różnych masek - rodziło frustrację. W sercu miałem pustkę, więc ją zapijałem imprezując ze znajomymi. Żona pokazywała mi, że nie tędy droga, ale nie widziałem tego.
W końcu przyszło przebudzenie.
Radek: Gdy skończyłem 30 lat, popatrzyłem w lustro i pomyślałem, że jak kiedyś stanę przed Bogiem, będę mógł tylko schować głowę w piasek, bo nie będę miał Mu co dać. To był promień Bożej łaski…
… i zacząłeś prosić o pomoc?
Radek: Zawołałem najprościej jak się da: Boże zrób coś w moim życiu, bo sam sobie nie radzę. Spałem wtedy po 3 godziny na dobę, pracowałem non stop dla trzech biur. Tylko w niedzielę nie pracowałem. W nocy żona szła spać, a ja szedłem do komputera, pracować. Rano myłem twarz i szedłem do pracy. Po trzech latach zacząłem wysiadać. Zasypiałem na stojąco. Wtedy zdecydowałem, że coś się musi zmienić.
Niebiosa podpowiedziały co?
Radek: Znajomy powiedział nam o Stryszawie, że ludzie przyjeżdżają tam na spotkania modlitewne, czuwania. Nie powiedział tylko, że to wszystko robi charyzmatyczna wspólnota. Pojechałem więc i zobaczyłem ludzi mamroczących pod nosem…
Prawie jak sekta…
Radek: Tak pomyślałem. Nie wiedziałem, że modlą się w darze języków. Ale zobaczyłem też krzyż, obraz Matki Bożej, Najświętszy Sakrament. A potem kapłan zaczął odprawiać Mszę św. Byłem zdezorientowany, ale wiedziałem, że muszę tam wrócić. Gdy usłyszałem o rekolekcjach "Nowe Życie" zdecydowałem, że jadę.
Lidka: Jechać mieliśmy razem, ale tuż przed rekolekcjami pochorowałam się tak bardzo, jak nigdy wcześniej i nigdy później przez 18 lat naszego małżeństwa. Od tego czasu zawsze prosimy Boga o ochronę. Ostatecznie Radek pojechał sam.
Z "Galilei" wróciłeś przemieniony?
Radek: Na początku rekolekcji powiedziałem Bogu, że jeśli coś dla mnie ma, to niech mi to da. Wyłączyłem komórkę (pierwszy cud) i dałem Bogu szansę do działania (śmiech). Początkowo drażniły mnie rzeczy, które jeszcze uważałem za infantylne. Ale przyszedł moment, który zmienił wszystko. Tak mocno doświadczyłem Bożej miłości, iż po raz pierwszy w głębi serca zrozumiałem, że Bóg mnie kocha, jest żywy i obecny - przy mnie. Powaliło mnie to.
Potem był jeszcze drugi przełom - ogłosiłem Jezusa swoim Panem i Zbawicielem. Powiedziałem, że chcę, aby królował w moim życiu, we wszystkich jego obszarach, choć nie do końca wiedziałem, o co chodzi.