Dlaczego w kościele św. Katarzyny nie dojdzie do koncertu kontrowersyjnego zespołu "Current 93", który miał się odbyć w najbliższy piątek?
Dla ludzi, którzy nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, warto podać kilka informacji. W Krakowie trwa festiwal muzyczny "Unsound". Jedną z gwiazd miał być brytyjski zespół grający tzw. muzykę eksperymentalną. Koncert zaplanowany był w kościele św. Katarzyny. Kilka dni przed tym wydarzeniem Krzysztof Osiejuk na swoim blogu w serwisie Salon24.pl napisał m.in., że "u św. Katarzyny ma dojść do koncertu słynnego satanistycznego zespołu Current 93, którego logo stanowi ukrzyżowany Chrystus przyozdobiony odwróconym pentagramem".
To właśnie ta publikacja sprawiła, że wiele osób, w tym parafianie, zwróciło uwagę na to, kim są zaproszeni artyści. Po zbadaniu sprawy proboszcz parafii św. Katarzyny, o. Marek Donaj, podjął decyzję o odwołaniu koncertu.
Organizatorzy festiwalu zaprzeczają, jakoby David Tibet, założyciel i czołowa postać zespołu, miał jakiekolwiek związki z satanizmem. Bronią go także autorzy kilku tekstów zamieszczonych w "Gazecie Wyborczej". Są oburzeni, że do koncertu nie dojdzie, gdyż - jak przekonują - David Tibet 20 lat temu nawrócił się na chrześcijaństwo. Na dowód tego, jaki to z niego gorliwy chrześcijanin i wyznawca Jezusa przytaczają zwrotkę z jednej z piosenek, która jednakże w moim przekonaniu w żaden sposób tego nie dowodzi.
Całe zamieszanie związane z koncertem wspomnianego zespołu może wreszcie doprowadzi do jasnego określenia, jakie wydarzenia artystyczne powinny, a jakie nie powinny być organizowane w świątyniach katolickich. Problem jest złożony, choć, moim zdaniem, można bez trudu zarysować granice. Trzeba jednakże wziąć pod uwagę istotę rzeczy, czyli to, że świątynia katolicka jest miejscem obecności Chrystusa w Eucharystii. To zaś ma dalsze konsekwencje. Bo jeśli w to wierzymy, to postawa człowieka w świątyni musi być odpowiednia do tego.
Chrystus jest godzien przede wszystkim czci i uwielbienia. I to jest podstawowe wezwanie dla każdego, kto wierzy w Jego nieustanną obecność. Jezusa można wielbić zarówno cichą indywidualną modlitwą adoracyjną, jak również śpiewem i muzyką, a także występem zespołu. Jednak tutaj jest sedno sprawy. Śpiew w świątyni ma być modlitwą (gospel, koncerty uwielbienia), zaś muzyka ma nastrajać do modlitwy i kontemplacji. Więc nie chodzi o byle jakie słowa utworów muzycznych, ale o takie, w których jest zawarte wielbienie Chrystusa jako Boga i Zbawiciela. I tu pojawia się pierwsza wątpliwość, czy takie właśnie utwory śpiewa David Tibet, skoro w jednym z tekstów zamieszczonych w GW można przeczytać, że zespół "gra muzykę od eksperymentalnego folka po psychodelicznego rocka". Co więcej, jeszcze w latach 80. teksty zespołu mocno nawiązywały do okultyzmu. Ten zaś rodzaj muzyki raczej nie nastraja do kontemplacji. A skoro tak, to nie powinno się go grać w świątyni.
Artysta mówi też ponoć o sobie, że ponad 20 lat temu pisał okultystyczne teksty, ale nawrócił się na chrześcijaństwo. Chwała mu za to i cieszę się z tego, jeśli to prawda. Jednak czegoś tu mi brakuje. Znam co najmniej kilku artystów, którzy przeżyli nawrócenie. I mogę o nich powiedzieć, że ich szczere nawrócenie było związane z odcięciem się od przeszłości, w której byli daleko od Chrystusa. Co więcej, o swoim nawróceniu mówili publicznie, zaś swe życie zmienili o 180 stopni. Nie kwestionuję, że można się nawrócić z okultyzmu. Pozostaje jednak kwestia odcięcia się od przeszłości. Czy zrobił to David Tibet i co konkretnie oznacza jego nawrócenie na chrześcijaństwo? I czy on sam, będąc teraz już nawróconym, chce wielbić Jezusa Chrystusa obecnego w Eucharystii, czy może nie wierzy w jego sakramentalną obecność w świątyni?
I tutaj mam kolejne wątpliwości, których dostarczają mi teksty w GW. Przeczytałem w nich, że artysta w swej twórczości odnosi się do chrześcijaństwa i do buddyzmu. Coś mi tu zgrzyta. Przecież człowiek nawrócony do Chrystusa raczej już nie szuka inspiracji w innej religii, której nijak nie można pogodzić z wiarą w Chrystusa, jedynego Zbawiciela, bo między buddyzmem a chrześcijaństwem jest istotna różnica. To zaś rodzi następne pytanie: dlaczego zespół "Current 93" za logo obrał sobie znak krzyża, na którym jest umieszczony wizerunek Chrystusa ukrzyżowanego i coś, co na pierwszy rzut oka może przypominać pentagram, znak satanistyczny. To szokujące połączenie. Czy człowiek nawrócony powinien zgadzać się na takie oszpecanie wizerunku Zbawiciela?
Żeby nie było wątpliwości: logo zespołu jest heksagramem, ale to również wiele mówiący symbol. Wiedzą o tym również dziennikarze "Wyborczej", którzy przyznają, że znakiem tej grupy muzycznej nie jest satanistyczny pentagram, lecz "jeden z symboli Thelemy - systemu religijno-filozoficznego stworzonego na początku XX wieku przez brytyjskiego mistyka i okultystę Aliestera Crowleya".
Brawo!!! Dziękuję bardzo GW za to, że usiłując bronić zasadności występu zespołu "Current 93" w kościele św. Katarzyny dała dowód, iż ci artyści w żadnym kościele nie powinni występować. Bo dla mnie sprawa jest jasna: albo Chrystus, albo Thelema. Dla muzyków jedno drugiemu nie przeczy. Więc, kim są i w kogo wierzą? Czy naprawdę w Chrystusa?
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Szkoda, że wszyscy zwolennicy zamieniania kościołów w sale koncertowe nie liczą się z wrażliwością ludzi, którzy wierzą w Chrystusa obecnego w Eucharystii? Dla nich tego typu wydarzenie artystyczne są źródłem bólu duszy i smutku. Warto więc i to brać po uwagę. I lepiej niech świątynia będzie tylko miejscem wielbienia Boga. Artyści niech do dyspozycji mają sale koncertowe.