Po kilkumiesięcznej przerwie barka znów mogła odpłynąć w ewangeliczny rejs. Pierwszym gościem spotkań z cyklu "Kerygmat miłosierdzia" był bp Grzegorz Ryś.
Tym, którzy w czwartkowy wieczór wypełnili barkę Aquarius, mówił m.in. o tym, że św. Łukasz w swojej Ewangelii (Łk 6, 27-36) chce nam przekazać, iż doskonałość Boga polega na Jego miłosierdziu. Przekonywał również, że każdy z nas jest dzieckiem Boga, a odkrywamy tę prawdę wtedy, gdy żyjemy w komunii z Bogiem, czyli gdy doświadczamy Jego łaski. Jesteśmy wtedy zdolni do takich czynów, których nigdy sami byśmy nie zrobili.
Odwoływał się również do innego fragmentu Łukaszowej Ewangelii (zdaniem bp. Rysia najpiękniejszego fragmentu), czyli do rozdziału 15. Przywołując "Przypowieść o synu marnotrawnym", zauważył, że syn po roztrwonieniu majątku swojego ojca nie "odnalazł się", lecz "został znaleziony". - On owszem, przyszedł do domu, ale syna w nim znalazł ojciec. Dlatego został znaleziony przez miłość ojca, która jest kompletnie zwariowana - mówił bp Ryś.
Jak zauważył, po powrocie syna ojciec zachowuje się zupełnie nieprzyzwoicie - wybiega mu na spotkanie, rzuca mu się na szyję i daje pierścień na rękę, bo ojciec się nie godzi na inną relację. Bp Ryś zastanawiał się również, co sprawiło, że ojciec tak postąpił, oraz szybko wyjaśnił, że gdy tylko ten zobaczył swojego syna, był poruszony miłosierdziem. - Powód jest w ojcu, w tym, kim On jest sam w sobie - przekonywał. - To znaczy, że Bóg jest miłosierdziem. To jest Jego istota, Jego natura, On po prostu taki jest i nie potrafi inaczej - dodał.
Zauważył też, że jesteśmy wezwani do tego, by stać się tacy, jak Ojciec.
Nieprzypadkowo słowo wygłoszone przez bp. Rysia dotyczyło właśnie Bożej miłości. - W Roku Miłosierdzia chodzi nam o to, żeby odnaleźć się w takiej bliskiej relacji z Bogiem, żeby nas to zmieniło od środka, żebyśmy się stali kimś innym. Wtedy z tego, kim się staliśmy, będzie wynikało to, jak postępujemy. Wtedy będziemy miłosierni, jak Ojciec - przekonywał.
Dodał również, że jeśli chcemy tacy być, powinniśmy pozwolić Bogu się kochać. - Odnajdźcie się w tej scenie, kiedy On się na was rzuca i daje wam to wszystko. Pozwólcie się Bogu kochać! To jest miłość, która człowieka tak zmienia, że on potrafi tą miłością doświadczoną od Boga kochać innych - zachęcał. - Jednak jeśli nie pozwolicie się Bogu nad sobą pochylić i przed wami klęknąć, za was umrzeć, to nie pchajcie się do miłosierdzia - przestrzegł na koniec swojego przemówienia.
W czwartkowy wieczór swoje świadectwo wygłosiła również Maria Krystyna Kozłowska, córka jednego z głównych dowódców AK - mjr. Mariana Kozłowskiego ps. "Lech", "Przemysław", "Dąbrowa".
- Całe moje życie było naznaczone przynależnością do Chrystusa. Oczywiście nie zawsze ja tę przynależność okazywałam. Pamiętam dom pełen wiary i nauki o Bogu miłości - wspominała pani Maria-Krystyna Kozłowska.
Już jako 10-letnia dziewczynka doświadczyła modlitwy wstawienniczej. Kiedy była umierająca, jej mama zawiozła ją przed obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i powiedziała: "Kruszynko, módl się o życie". Modlitwa ta okazała się skuteczna. - Nie nazywałam tego modlitwą wstawienniczą. Po prostu wiedziałam, że zwracam się do kochającego Ojca - tłumaczyła.
Po jakimś czasie na swojej drodze spotkała oo. pallotynów, dzięki którym zaczęła mocniej interesować się modlitwą wstawienniczą. - Pan Bóg pokazał mi, jak bardzo mnie kocha i jak pragnie, abym była przy Nim - zapewniała.
Dziś pani Maria Krystyna prowadzi diakonię modlitwy wstawienniczej i sama posługuje potrzebującym tą modlitwą. Otrzymała też od Boga dar rozeznawania, czy może modlić się nad daną osobą, czy też należy odesłać ją do egzorcysty. W związku z tym posługuje ludziom również za pomocą modlitwy uwolnienia. - Największą moją radością jest to, że Bóg wykorzystuje mnie jako swoje narzędzie - wyznała.