Wyrok w procesie członków Zarządu Miasta Krakowa z przełomu wieków pokazuje, jak działa polski wymiar sprawiedliwości.
Chodzi o sprawę z... 1999 roku. Czterej członkowie ówczesnego Zarządu Miasta zostali zatrzymani w 2006 roku pod zarzutem korupcji. Sąd do wydania wyroku skazującego potrzebował więc dekady. Za to opinia publiczna wydała go już w momencie zatrzymania - w końcu ci, którzy łapówkę dali, od razu przyznali się do winy. I wyszli na wolność z wyrokiem w zawieszeniu (nagroda za współpracę), urzędnicy zaś przez następną dekadę żyli w cieniu podejrzenia. Wczoraj wiceprezydent Tomasz S., który miał łapówkę przyjąć, dostał 3,5 roku bezwzględnego więzienia. Pozostali członkowie zarządu mają wyroki w zawieszeniu.
Tak to w Polsce działa. Kiedy gotowy jest akt oskarżenia, a policja dokonuje zatrzymań, prokurator już odnosi sukces. Potem wiele lat upływa, zanim postępowanie zakończy się prawomocnym wyrokiem (na co jeszcze poczekamy). W tym czasie wiele zarzutów wycofywanych jest po cichu lub zmienianych, na co mało kto już zwraca uwagę. Jedynym efektem jest praktycznie trwałe wyeliminowanie oskarżonych z życia publicznego.
Upadały rządy, Polska wstępowała do UE, odbywały się kolejne wybory, a „proces prezydentów” trwał i trwał. Mówiąc kolokwialnie, odbywało się rozłożone na lata „grillowanie” członków Zarządu Miasta. Wyrok zapadł, gdy mało kto już kojarzy ich nazwiska, choć wiele w życiu dokonali i na swoich stanowiskach nie znaleźli się przypadkowo.
Na wspólnym zdjęciu w gazecie tylko jeden z nich ma zasłonięte oczy i nazwisko z kropką po pierwszej literze, ale skazani zostali wszyscy. Ktoś powie: "I dobrze, bo zarząd w całości odpowiada za swoje decyzje, nawet jeśli nie wszyscy wiedzieli, co czynią". Tyle że nie postawiono im zarzutu o popełnienie nieumyślnego przestępstwa urzędniczego, bo takowe przedawniło się już w 2004 roku. Mowa jest o celowym niedopełnieniu obowiązków. Mamy zatem wierzyć, że wszyscy oskarżeni działali z premedytacją, a słynne posiedzenie zarządu sprzed 16 lat było perfekcyjnie rozegraną, rozpisaną na role partią szachów, pod nieobecność ówczesnego prezydenta Krakowa...?
Zaiste finał godny najbardziej wstydliwego procesu we współczesnych dziejach miasta. Na szczęście to finał nieprawomocny.