Do 22 grudnia 2015 r. ranne, chore i porzucone zwierzęta ratunek i schronienie znajdowały w Dzikiej Klinice. Teraz w Krakowie zaopiekują się nimi... myśliwi.
To nie żart. Z końcem ubiegłego roku wygasła umowa, jaką Dzika Klinika miała podpisaną z Urzędem Miasta Krakowa. Ogłoszony przez magistrat konkurs na opiekę nad zwierzętami na terenie gminy miejskiej Kraków wygrała wtedy oferta, jaką złożył znajdujący się w Racławicach nowo powstały ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt. W internecie na jego temat nie da się jednak znaleźć ani słowa. Można jedynie dowiedzieć się, że pod wskazanym adresem mieści się... schronisko dla psów. Ze względu na odległość dzielącą Kraków od Racławic (prawie 50 km) ośrodek powierzył ratowanie zwierząt pod Wawelem Dzikiemu Pogotowiu, czyli firmie założonej przez myśliwych działających kiedyś pod nazwą "Kaban". Nie mieli jednak dobrej opinii. Teraz także ich interwencje wzbudzają kontrowersje - jak choćby zauważona kilka tygodni temu przez mieszkańców i opisywana w mediach akcja odławiania łabędzi. Dzikie Pogotowie najpierw próbowało je odławiać czerpakiem, a następnie wezwało policję wodną i zaczęło strzelać w stronę ptaków nabojami hukowymi.
- Każdy, kto choć trochę zna się na sprawie, wie, że odłowienie łabędzia jest proste i nigdy nie robi się tego czerpakiem. Doświadczony ornitolog potrafi w krótkim czasie i bardzo sprawnie odłowić jednorazowo nawet kilkadziesiąt łabędzi i zaobrączkować je - opowiada Joanna Wójcik, szefowa Fundacji "Dzika Klinika".
O komentarz poprosiliśmy krakowski magistrat, który zarzuty odpiera. - W ostatnim czasie wyjaśniana była np. interwencja dotycząca rannego łabędzia. Otrzymane od firmy Plama Jan Michalski wyjaśnienia wskazywały, że interwencja przeprowadzona była prawidłowo. Wyjaśnienia prezentowane były również na Komisji Dialogu Obywatelskiego. Po otrzymanych wyjaśnieniach komisja, w skład której wchodzi dr Kazimierz Walasz, wieloletni prezes Małopolskiego Towarzystwa Ornitologicznego, nie miała zastrzeżeń do sposobu przeprowadzenia interwencji - mówi Jan Machowski, kierownik Biura Prasowego UMK.
Jak dodaje, aktualna umowa na prowadzenie całodobowego pogotowia ds. zwierząt podlegających ochronie gatunkowej nie wyklucza - podobnie, jak w latach ubiegłych - możliwości korzystania przez wykonawcę z usług podwykonawców. - Za prawidłowość przeprowadzania interwencji, również przez podwykonawców, odpowiada wykonawca - firma Plama Jan Michalski, który ma zawartą umowę z gminą miejską Kraków i który jest jedyną stroną dla gminy w tej sprawie. W przypadku otrzymania informacji o podejrzeniu nieprawidłowości w przeprowadzonej interwencji Wydział Kształtowania Środowiska może żądać wyjaśnień od prowadzącego pogotowie oraz podjąć działania, które będą miały usunąć nieprawidłowości, oraz naliczyć kary umowne, jeżeli zostały naruszone warunki umowy i zasady postępowania ze zwierzętami - tłumaczy.
Umowa podpisana przez miasto z ośrodkiem z Racławic opiewa jedynie na 10 tys. zł - taka kwota nie może wystarczyć na skuteczne ratowanie zwierząt. - My zaproponowaliśmy 12,7 tys. zł, co pokrywałoby same koszty leczenia i karmienia bez wynagrodzeń dla pracowników. Przegraliśmy więc o 2,7 tys. zł - mówi J. Wójcik.
- W 2015 r. przyjęliśmy aż 1700 zwierząt i ptaków z terenu Krakowa i ok. 300 spoza - mówi J. Wójcik. Większość z nich udało się wypuścić do ich naturalnego środowiska, jednak aż do ciepłej wiosny w Dzikiej Klinice pozostać muszą 53 jeże i 10 nietoperzy. Nieco wcześniej na wolność wrócą leczone właśnie gołębie i ptaki wróblowe przejęte od kłusownika. Utrzymanie ich sporo kosztuje i bez pomocy darczyńców Fundacja "Dzika Klinika" nie mogłaby sobie poradzić.
- Koszt wykarmienia jeży to ponad 5 tys. zł miesięcznie, kolejny tysiąc jest potrzebny na pozostałe zwierzęta, a jeszcze kolejny na media, środki higieniczne, maseczki, różnego rodzaju płyny, proszki - wylicza szefowa fundacji. Jak zaznacza, realne koszty utrzymania działalności Dzikiej Kliniki - w takiej formie, jak to było dotychczas - to nawet 30 tys. zł miesięcznie. I gdyby taką kwotę zadeklarowało miasto jako dotację na funkcjonowanie Dzikiej Kliniki, umowa miałaby sens.
- Wynagrodzenie Fundacji "Dzika Klinika" za prowadzenie pogotowia w roku 2015 (zgodne z ofertą fundacji) wynosiło 3 800 zł brutto, podczas gdy wynagrodzenie firmy Plama Jan Michalski za prowadzenie pogotowia w roku obecnym wynosi 9 963 zł brutto. Należy dodać, że oferta Fundacji "Dzika Klinika" na prowadzenie pogotowia w roku bieżącym wynosiła 12 700 zł brutto, nie ma więc również rażącej rozbieżności pomiędzy tą ofertą a ofertą wybraną - zaznacza J. Machowski.
Jest jeszcze jeden ważny problem. - W szczycie sezonu w ub. roku mieliśmy nawet 50 zgłoszeń dziennie. Żeby pomoc była skuteczna, muszę mieć zatrudnionych pracowników, bo nie da się opierać działalności tylko na wolontariuszach, którzy mają inne zajęcia. Ubiegły, rekordowy dla nas rok sprawił, że nasz kierowca w terenie był cały dzień, ale mieliśmy porozumienie z trzema gabinetami weterynaryjnymi, do których na bieżąco dowożone były zwierzęta. Ja w siedzibie Dzikiej Kliniki byłam czwartym takim punktem na terenie Krakowa - tłumaczy J. Wójcik.
Jak będzie teraz, gdy opiekę przejęły ośrodek z Racławic i Dzikie Pogotowie? Czy ranne zwierzęta będą spędzać cały dzień w nagrzanym samochodzie, bez możliwości udzielenia im pomocy, bez wody i pokarmu? - Jestem tym przerażona - nie kryje szefowa Dzikiej Kliniki.
- Zgodnie z zapisami umowy, opieka weterynaryjna zwierzętom wymagającym pomocy nie musi być udzielana jedynie w siedzibie wykonawcy, w tym przypadku w Racławicach, a firma prowadząca pogotowie może korzystać z usług przychodni weterynaryjnych również na terenie Krakowa. Większość interwencji rozwiązywana jest jednak na terenie Krakowa, np. poprzez udzielenie doraźnej pomocy w takim zakresie, w jakim jest ona konieczna, a jedynie część przypadków wymaga przewiezienia do ośrodka rehabilitacji - ripostuje J. Machowski.
Jak będzie w praktyce? Czas pokaże.
Warto dodać, że Dzika Klinika, pozbawiona wsparcia ze strony miasta, została też z długami. Trwa bowiem remont pomieszczenia, które miało być nową siedzibą Dzikiej Kliniki (potrzebni są fachowcy, którzy skończą go charytatywnie, albo osoby, które przekażą potrzebne materiały), trzeba też zapłacić wszystkie zaległe rachunki weterynarzom. Na szczęście mieszkańcy Krakowa są wrażliwi na los zwierząt i wspierają Fundację "Dzika Klinika".