Gdybym nie przeżyła, to bym nie wierzyła

94-letnia Walentyna Ignaszewska-Nikodem, była więźniarka nazistowskich obozów koncentracyjnych, opowiadała w Auditorium Maximum UJ o obozowej "diecie pokrzywowej", pluskwach, zespole baletowym i bezgranicznej miłości matki do dziecka. W spotkaniu wzięło udział ponad 1200 osób.

Miała 18 lat, gdy po raz pierwszy aresztowało ją gestapo. Szukano wówczas jej ojca - Ignacego Ignaszewskiego, komendanta Polskiej Organizacji Wojskowej. Razem z matką spędziły w łódzkim więzieniu kilka miesięcy jako zakładniczki.

- Siedziałyśmy tylko na podłodze. Żadnych pryczy nie było. Co rano trzeba było wstawać z tej drewnianej podłogi, myć ją i na tą mokrą zaraz siadać i cały dzień siedzieć - opowiadała podczas spotkania w Auditorium Maximum.

Ponownie aresztowano je w kwietniu 1941 r. Wiedziały, że wkrótce zostaną wysłane do Auschwitz. - Byłyśmy nawet zadowolone, że już nie będzie tych przesłuchań, nie będą nas wołać na to gestapo - mówiła. Nie miały pojęcia, co naprawdę je czeka. 16 lipca 1942 r. przetransportowano je do KL Auschwitz, gdzie otrzymały numery obozowe 8737 i 8738.

Co jadły w obozie? - Na śniadanie: ziółka. To miała być herbata podobno, ale smakowało jak gotowana trawa. Tylko to, a później obiad - zupa z pokrzyw i karpieli. Teraz nam mówią, że pokrzywy są najzdrowsze, w takim razie nas tam karmili dietetycznie - śmiała się W. Ignaszewska-Nikodem. - Wieczorem dostawałyśmy czarny chleb, czyli trociny zmieszane z nie wiadomo czym i do tego margaryna oraz dżem z buraków. Raz w tygodniu był kawałek kiełbasy końskiej.

Wkrótce panią Walentynę przeniesiono do Birkenau. - Jak nas zabrali z Oświęcimia do Brzezinki, zagnali nas nago na golenie wszelkiego owłosienia. Coś strasznego! Jaki to był płacz, jakie były krzyki! Fryzjer do mnie mówi: "Dziecko, nie płacz, nie wstydź się. To oni się powinni wstydzić tego, co z wami robią" - wspominała.

W Birkenau pracowała m.in. w paczkarni, przy budowie dróg i w obozowym magazynie chleba. Każdego dnia musiała zmagać się z insektami. - Pluskwy, pchły i wszy żarły niesamowicie. I nie było na to rady - opowiadała. - 6 grudnia chcieli zrobić odwszenie. O 4.00 rano deszcz padał ze śniegiem, zimno, a wszystkie kobiety musiały wyjść nago na pole. Trzymali nas od rana do 4.00 po południu. Potworne warunki były. Gdyby ktoś mi to opowiadał, to bym nie mogła uwierzyć - dodała.

W paczkarni pracowała z Elsą Friedman, słowacką Żydówką, której rodziców zagazowano. - Pewnego dnia przyleciała jej koleżanka i mówi: "Przywieźli twoją siostrę z Budapesztu z dzieckiem, do gazu". Elsa, gdy to usłyszała, poleciała do naszej "aufzejerki" i woła: "Niech pani ją ratuje!". Pojechały tam, gdzie się wchodziło do gazu. Już mieli zamykać drzwi, ale Elsa woła siostrę, żeby wyszła. Kobieta wychodzi z dzieckiem 4-letnim. Mówią jej: "Dziecko zostaw, ty sama!". Ona nie chciała dziecka zostawić. Zagazowali ją. Gdy spotkałam się z Elsą po wojnie, ona mi mówi: "Wiesz, dobrze, że ta moja siostra nie wyszła wtedy. Bo całe życie miałaby do mnie żal, że dziecko zginęło, a ona nie".

W październiku 1944r. W. Ignaszewską przewieziono do Drezna, jednego z podobozów KL Flossenbürg, gdzie pracowała w fabryce zbrojeniowej. W kwietniu 1945 r. zbiegła i ukrywała się w Saksonii aż do wyzwolenia tych terenów 9 maja 1945 r. Jeden z francuskich oficerów zaproponował jej i przebywającym tam Polkom transport z wojskiem na Zachód. Pani Walentyna odmówiła - chciała wracać do Polski, do brata i siostry, ale kilka jej koleżanek z radością się zgodziło. Niestety, wkrótce wojsko otrzymało zakaz przewożenia kobiet. Polki wpadły w rozpacz.

- I co ci mężczyźni wymyślili? Że zrobią z tych kobiet wojskowy zespół baletowy. A jedna miała tak grube nogi! - śmiała się. - Ubrali je w mundury i jechały z oficerami. Jedna z tych pań wchodzi w Brukseli do ambasady, a z drzwi wychodzi jej mąż! Takie miała szczęście! - dodała.

Gdy W. Ignaszewska wracała z Saksonii, rozpoznała po drodze Margot Drechsel, strażniczkę z KL Auschwitz. - Kat niesamowity, brzydka, wysoka, chuda, miała wystające dwa zęby. Gdy widziała słabą kobietę, to tym swoim butem oficerskim jej po szyi i kobieta już nie wstała - mówiła. Zobaczyła ją w okolicach Budziszyna. - Zaczęłam ją szarpać, a ona nic. Trzepnęłam ją raz, drugi, trzeci, a ona się nawet nie zasłoniła! - mówiła. Razem z koleżanką przekazały Niemkę w ręce radzieckiej żandarmerii. - Zbili ją porządnie, ale ona do niczego się nie przyznała. Dopiero, gdy zobaczyli, że ma wytatuowany numer, to uwierzyli i następnego dnia ją powiesili.

Po powrocie do Polski W. Ignaszewska wyszła za mąż za Damazego Nikodema. Zamieszkali w Katowicach.

Ósme spotkanie z cyklu "Przeżyliśmy Auschwitz" zorganizowało Koło Naukowe Historyków Studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kolejna rozmowa z byłym więźniem obozu koncentracyjnego odbędzie się 6 maja. Aby zapisać się na wydarzenie, należy śledzić profil: "Cykl »Przeżyliśmy Auschwitz«" na Facebooku.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..