"Tygodnik Powszechny" martwi się, że spotkanie z papieżem "dla wielu polskich księży nie było atrakcyjne". Uspokajam.
Jak wiadomo, odpowiedź na pytanie "co słychać?" zależy zwykle od tego, "gdzie się ucho przyłoży". W tekście "Puste krzesła przed sanktuarium" na stronie internetowej TP Artur Sporniak pisze, że "na 51 tys. polskich księży, zakonników i zakonnic na spotkanie z papieżem w Białych Morzach przygotowano aż 7 tys. miejsc. Ponad połowa pozostała wolna".
Jego zdaniem, nie jest wytłumaczeniem to, że Msza rozpoczęła się pół godziny wcześniej, a kontrola BOR była tak drobiazgowa, że aby dostać się do kościoła, trzeba było czekać półtorej godziny (niektórzy stali nawet trzy).
To zapewne niejedyne powody, ale stawianie tezy, że owe puste krzesła to wynik braku zainteresowania polskich kapłanów spotkaniem z papieżem, jest chyba nieco ryzykowne.
Na początek głos od jednego z proboszczów: "Nie byłem na Białych Morzach z prostego powodu - ktoś musiał zostać na parafii, a nie chciałem odbierać tej możliwości swoim wikarym".
À propos kolejki do bramek pirotechnicznych: "Mieliśmy czas na zaśpiewanie godzinek, ktoś zaintonował »Barkę«, ktoś inny - hymn ŚDM, tak pozytywnie mijał nam czas".
Coś jednak jest na rzeczy w tym, że kapłani nie pojechali do papieża. Trochę tak, jak młodzież, która nie wyglądała na zmartwioną tym, że z sektora F15 nie sposób dostrzec Ojca Świętego. Sam przekonałem się, że to nie papież był gwiazdą dla tych, którzy przyjechali na ŚDM. Może i księżom się udzieliło?
"Nie mogłem być na Mszy w Brzegach, dlatego bardzo chciałem pojechać na Białe Morza. Nie po to, żeby zobaczyć papieża, ale żeby poczuć kapłańską jedność" - to też wypowiedź jednego z księży. Moja ulubiona.