Daleki jestem od wydawania wyroków w sprawie byłej zakonnicy, Małgorzaty Niedzielskiej, która pozwała do sądu zgromadzenie, w którym była 13 lat. Po zapoznaniu się z tą smutną historią nasuwa mi się jednak kilka pytań.
Przed krakowskim Sądem Okręgowym w wydziale cywilnym 7 marca rozpoczął się proces byłej zakonnicy Małgorzaty Niedzielskiej (wyraziła ona zgodę na podawanie nazwiska) przeciwko Domowi Zakonnemu Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi z siedzibą w Krakowie o rentę i zadośćuczynienie za utracone zdrowie.
Małgorzata Niedzielska domaga się od zgromadzenia 1,5 tys. zł miesięcznej renty i 82 tys. odszkodowania. Uzasadnia to tym, że "13 lat pobytu w zakonie zrujnowało jest stan zdrowia". Sąd zarządził rozpoznawanie wniosku bez udziału publiczności, a po wysłuchaniu argumentów obu stron i po naradzie wyłączył jawność procesu.
Nie znaczy to jednak, że sprawa nie nabrała już rozgłosu medialnego. Zanim bowiem rozpoczął się proces, sprawa została już odpowiednio przygotowana medialnie przez "Duży Format", w którym dzień wcześniej ukazał się artykuł pod bardzo nośnym medialnie tytułem: "Zakonnica niewolnica". To z niego dowiadujemy się, że Małgorzata Niedzielska urodziła się w 1975 roku. Mając 17 lat, z własnej woli, rozpoczęła nowicjat w Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, a mając 24 lata złożyła śluby wieczyste. Po 13 latach od wstąpienia do zgromadzenia (a miała wtedy 16 lat - po roku złożyła prośbę o rozpoczęcie nowicjatu), z własnej woli przestała być siostrą zakonną. Kolejnych 13 lat minęło, zanim M. Niedzielska postanowiła pozwać swoje zgromadzenie.
Czytając tę smutną historię życia byłej zakonnicy przychodzą mi do głowy różne refleksje. Z jednej strony daleki jestem od wydawania wyroków, gdyż Małgorzata Niedzielska jest przykładem dramatu niespełnionego powołania, o czym sama mówi, podkreślając, że nie chciała odejść ze zgromadzenia - chciała być siostrą zakonną, ale czuła, że zdrowotnie nie daje rady.
Nie mogę jednak powstrzymać się od pytań, jakie przychodzą mi do głowy. Dlaczego dopiero teraz, po 13 latach od opuszczenia klasztoru, zdecydowała się pozwać zgromadzenie do sądu? Co wpłynęło na taką decyzję? A może lepiej zapytać, kto jej to doradził i przekonał do takiego kroku? Jakoś nie bardzo mogę uwierzyć, że w pozwaniu zgromadzenia przed sąd chodzi Małgorzacie Niedzielskiej tylko o dobro innych sióstr, i o to, aby siostry przełożone zmieniły się i nie popełniały już błędów względem swoich podwładnych.
Jak na dłoni widać, że przypadek Małgorzaty Niedzielskiej jest wykorzystany do kolejnej akcji medialnej, mającej na celu podważenie wiarygodności i sensowności istnienia zakonów. Tylko patrzeć, jak za niedługo ukażą się następne teksty, w których ktoś z byłych zakonników czy zakonnic poskarży się redaktorom na swych byłych przełożonych, którzy zniszczyli mu (jej) życie. Wobec takich narracji łatwo ulec złudzeniu, że za klasztornymi murami żyją zniewolone osoby, co zresztą sugeruje tytuł tekstu w "Dużym Formacie". A jeśli tak, to zrozumiały byłby postulat, aby zlikwidować zakony, jako nikomu niepotrzebne miejsca więzienia kobiet (idących tam z pobudek religijnych), w których bezduszne przełożone znęcają się nad biednymi siostrami. Tym, którzy choć przez moment ulegliby pokusie takiego myślenia, chcę powiedzieć, że w żadnym klasztorze Kościoła Katolickiego nikt nikogo nie trzyma na siłę, a ten komu się nie podoba reguła zgromadzenia czy zakonu w każdej chwili możne odejść, czego przykładem jest właśnie Małgorzata Niedzielska, której nikt przecież nie zatrzymywał na siłę!
Proces przed sądem w Krakowie ma charakter precedensowy i dlatego jest bardzo ważny - choćby z tego powodu, że wiele jest osób, które po decyzji przełożonych musiały opuścić klasztor z powodów swoich deficytów intelektualno-osobowościowych. I one także mogłyby teoretycznie zaskarżyć swoje byłe zgromadzenia zakonne, że złamały im życie. I co wtedy?