Komentarz Małgorzaty Skowrońskiej i Michała Olszewskiego, odnoszący się do kazania abp. Marka Jędraszewskiego, jest dobrym przykładem na to, jak w życiu codziennym realizują się słowa proroctwa Izajasza: "Słuchem słuchać będziecie, a nie pojmiecie; i patrzeć będziecie, a nie zobaczycie".
Czytając wspomniany tekst, zamieszczony w "Gazecie Wyborczej" (w wydaniu z datą 12 kwietnia), miałem wrażenie, że odnosi się on do czegoś innego niż to, czego wysłuchałem. Ale jak może być inaczej, skoro kazanie arcybiskupa - jak zwykle dobrze przygotowane - zostało nazwane "mową propagandową, idealną na Krakowskie Przedmieście".
Szanowni Redaktorzy, czy naprawdę słuchaliśmy tego samego kazania? Mam wątpliwości. Przecież gdyby tak było, musielibyście przyznać, że jego treść, a także sposób mówienia arcybiskupa nie pasują do tego określenia, jakiego użyliście. Stwierdzenie, że to była "mowa propagandowa" to, delikatnie mówiąc, albo przejaw czystej wrogości do tej rzeczywistości, której reprezentantem jest metropolita krakowski, albo zupełnie nierozumienie sensu użytych słów. Problem w tym, że czytelnicy GW niemający okazji wysłuchać tego kazania w ciemno będą wierzyć, że w poniedziałek w katedrze na Wawelu odbył się wiec partyjny Prawa i Sprawiedliwości, a nie Msza św. w intencji pomordowanych w Katyniu i tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej.
Co więcej, ci, którzy czytają tylko GW, przyjmują za pewnik to, co na łamach tej gazety pisze się o Kościele i jego pasterzach. I dlatego "urobieni" przez wspomniany komentarz są pewni, że arcybiskup krakowski nie przemawiał z ambony jako pasterz prowadzący ludzi do Chrystusa i zbawienia, lecz jako polityk, który występuje na trybunie wiecowej, tak jak to czynią od wielu miesięcy ci, którzy wyprowadzają ludzi na ulicę, by siać zamęt. Ci, którzy czytają tylko GW, prawdopodobnie nie zadadzą sobie trudu, aby dotrzeć do prawdy, czyli do tekstu lub nagrania kazania (a jest umieszczone na stronie archidiecezji krakowskiej), które wygłosił arcybiskup krakowski. Oni zadowolą się tym, co w komentarzu podano im w spreparowanej formie, a więc że "to była pisowska propaganda", że to było kazanie "niegodne kapłana", że abp Jędraszewski "wystąpił w roli poplecznika Antoniego Macierewicza i Jarosława Kaczyńskiego", że tym kazaniem "nadużył swego stanowiska". Ileż w tych określeniach pogardy i jadu!
Tym, którzy czytają GW i mają w sobie choć odrobinę intelektualnej przyzwoitości, polecam przeczytanie lub wysłuchanie całego kazania. Wtedy w całej jaskrawości okaże się, że to właśnie wspomniany komentarz jest tekstem tendencyjnym i mocno zniekształcającym prawdę.
Wyjaśnię jeszcze, że kazanie abp. Jędraszewskiego trwało dokładnie 22 minuty. Jego pierwsze 11 minut to był teologiczny komentarz do fragmentu Ewangelii, jaki tego dnia czytano w całym Kościele katolickim, zawierający wiele cennych myśli. Pozostałą część kazania można podzielić na trzy części. W pierwszej (trwającej 5 minut) kaznodzieja odniósł się do propagandy kłamstwa mającego na celu wmówienie Polakom, jakoby to Niemcy zamordowali polskich jeńców w Katyniu. W drugiej części (trwającej 3 minuty) abp Jędraszewski mówił o tym, że "po katastrofie smoleńskiej staliśmy się widzami, a w przypadku wielu - ofiarami bezwzględnej mistyfikacji". Zwrócił też uwagę, że "dziś wiemy z całą pewnością, że nie było czterokrotnego podchodzenia rządowego samolotu do lądowania, zaś gen. Andrzej Błasik nie był pijany ani też nie było jego kłótni z kpt. Arkadiuszem Protasiukiem". Metropolita krakowski przypomniał również, że nie było "wspaniałej współpracy polskich i rosyjskich lekarzy przy badaniu szczątków ciał ofiar katastrofy ani też przekopywania całej powierzchni miejsca katastrofy na metr w głąb". Podkreślił również, że "były za to przypadki profanowania szczątków, a symbolem mistyfikacji, której próbowano nadać rangę ostatecznej interpretacji przyczyn katastrofy, stała się słynna pancerna brzoza".
Choć ten fragment kazania zawierał mocne słowa, jednak nie był to głos wzywający słuchaczy do nienawiści, lecz raczej do otwarcia oczu, by wreszcie zobaczyć, że prawda nie zawsze jest kochana. My przecież wiemy, że pani minister, która mówiła o wspomnianej "wspaniałej współpracy", mijała się z prawdą. I chyba jeszcze publicznie nie przeprosiła, że wtedy nie o prawdę chodziło. Wreszcie ostatnia część kazania zawierała wezwanie do modlitwy za tych, których zamordowano, i za tych wszystkich, którzy zginęli w katastrofie. Ot, i cała mowa propagandowa, która była chyba tylko w wyobraźni autorów komentarza.
Cóż dodać? Tylko życzenie, skierowane do czytelników GW: szukajcie prawdy! Prawda to nie to samo, co punkt widzenia. Prawda jest jedna, zaś punktów widzenia jest tyle, ilu jest ludzi myślących.
Przeczytaj także: Staliśmy się widzami mistyfikacji