Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Jak Wacław Krupiński książkę o Zbigniewie Wodeckim napisał...

Współpraca ze Zbyszkiem była prawdziwą przyjemnością - opowiada autor biografii zatytułowanej "Zbigniew Wodecki. Pszczoła, Bach, skrzypce".

- Poznaliśmy się przed 25 laty dzięki Krzysztofowi Haichowi, który w zabytkowej, zrujnowanej wówczas Willi Decjusza kręcił z Wodeckim teledyski do jego nowych piosenek. To było rok po sukcesie przeboju "Chałupy welcame to"... . Wtedy zrobiłem z artystą pierwszy wywiad. To było przyjemne doświadczenie, bo był miłym, niezaprzeczalnie uroczym, serdecznym człowiekiem i dowcipnym rozmówcą - wspomina Krupiński, krakowski dziennikarz od lat związany z "Dziennikiem Polskim".

- Od prawdziwej przyjemności się zaczęło, dlatego kiedy 6 maja 2010 r. Zbigniew Wodecki skończył 60 lat (jesteśmy prawie równolatkami), postanowiłem z tej okazji napisać o nim większy tekst dla "Dziennika Polskiego", przywołując opinie jego przyjaciół i znajomych, których w większości znałem. Pisząc ten tekst udało mi się zebrać sporo barwnych opowieści i wesołych anegdot. Wyłaniał się z nich obraz niezwykle ciepłego i serdecznego człowieka, o którym o dziwo - w branży show biznesu wszyscy wyrażali się pochlebnie. Pomyślałem wówczas, że o tak wszechstronnym muzyku można by napisać coś więcej - dodaje Krupiński.

Zbigniew Wodecki do pomysłu napisania o nim książki odniósł się entuzjastycznie, sam też podpowiedział wydawcę - Prószyńskiego. Książka "Zbigniew Wodecki. Pszczoła, Bach, skrzypce", rozeszła się błyskawicznie, jej nakład już dawno wyczerpano.

- Rozmowy toczyły się na przełomie 2010 i 2011 r. - niełatwo było zsynchronizować czas spotkań z artystą, bo był ciągle w trasie koncertowej, a dodatkowo występował w "Tańcu z gwiazdami". Spotykaliśmy się w Krakowie i w Warszawie, w kawiarniach i restauracjach, oraz w domach jego przyjaciół artystów. Dzięki niemu poznałem Zdzisławę Sośnicką, Alicję Majewską, Włodzimierza Korcza - mówi dziennikarz. Ponieważ Wodecki nie używał komputera, Krupiński przygotowywał wydruki na kartkach. Gotowe rozdziały (jest ich 13) dawał do przeczytania. Wodecki nanosił poprawki. Nie było sporów, artysta nie wycofywał się z tego, co powiedział, a opowiadał ze swadą i humorem. Muzyk sam także dbał, aby nie popadać w patetyczne tony, a grozę sytuacji łagodził zawsze dowcipem, z którego był znany.

- Zbigniew Wodecki miał słuch muzyczny, który pomagał w tworzeniu opowieści, potrafił dorzucić jedno zdanko, albo słowo tak trafne, że puentowało całość rozdziału - zauważa Krupiński, który odkrył, że artysta miał niefrasobliwy stosunek do własnej kariery - nie gromadził do archiwum dokumentacji.

- Nie znałem też innej cechy Zbyszka, czyli braku cierpliwości. Po godzinie pracy, czasem dwóch, Wodecki rzucał tekst i mawiał: "Wacio, dość, już masz książkę", a ja wiedziałem, że mam dość, ale tej niecierpliwości. I że do końca daleko - nie kryje Krupiński.

Nie znaczyło to, że artysta uchylał się od pracy - sam wybierał fotografie do publikacji, sam wymyślił alfabet Wodeckiego, ponieważ chciał opowiedzieć o swoich przyjaciołach z branży. To wyróżnia tę publikację od innych tego typu wydawnictw o gwiazdach.

- To dla niego na promocje książki w EMPIK-u w Krakowie i w Warszawie przychodziły tłumy wielbicieli, ale Zbyszek dbał o to, abym jako autor publikacji był doceniony i zawsze dostrzeżony - wspomina Wacław Krupiński.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy