Każdy chciałby zostać królewskim podkuchennym. A jeśli nie, to przynajmniej jarmarcznikiem lub drabantem. Kandydaci, wszystko jeszcze przed wami. Jarmark świętojański pod Wawelem potrwa do niedzieli, a u tutnara wszystko można załatwić, wystarczy tylko zdobyć odpowiednie doświadczenie.
Tutnar to urzędnik nadzorujący targi. Wydaje on na świętojańskim jarmarku patenty czeladnikom. Aby zdobyć taki patent, na przykład podkuchennego, trzeba odbyć szkolenia u mnicha, który pokaże zioła, u piernikarki, u której trzeba terminować, zagniatając ciasto i wałkując je w specjalnej formie, piekąc podpłomyki, a czasem tylko obierając cebulę.
Kandydat na drabanta z kolei zapozna się z procedurą ładowania muszkietu, choć strzelać mu jednak raczej nie pozwolą. Z bardziej cywilnych zajęć można się na jarmarku zapoznać z warzeniem soli, pisaniem gęsim piórem, drukowaniem przy pomocy prasy Gutenberga albo skręcaniem sznurów i powrozów.
Czasy Anny Jagiellonki i Henryka Walezego, którym poświęcony był pierwszy dzień jarmarku, przybliżał licznie zgromadzonej publiczności Mariusz Wollny, bardziej znany w Krakowie jako Kacper Ryx, wielki znawca czasów minionych. Niektóre stoiska były dość przerażające, jak stragan wojennego chirurga, gdzie pokazywano ucinanie kończyn i narzędzia do wyrywania zębów, według reklamy z epoki: "Prawie bez bólu, tanio! Trzy dukaty za godzinę!".
Czasem współczesność przebijała się przez historyczną rekonstrukcję, kiedy muszkieter pomstował na rusznikarza, który mimo zapłaty nie spasował porządnie zamka w muszkiecie, albo kiedy węgierski zespół Szelindek, niesłychanie żywiołowa grupa dudziarzy, spóźnił się na występ z powodu... wypadku samochodowego.
Szczęśliwie pogoda jakoś wytrzymała. Nawet kiedy lekki deszcz spadł podczas pokazu grupy Parva Armis, udało się odpalić armaty i większość muszkietów, a palba słyszalna była na Wawelu. W sobotę i niedzielę na chętnych czekają następne atrakcje. Tym razem motywem przewodnim będą "zygmuntowskie czasy", złoty wiek Królestwa Polskiego.