Fundacja Ronalda McDonalda świętuje swoje 15-lecie i 2. urodziny pierwszego w Polsce i działającego w Krakowie "Domu poza domem".
- Dziękujemy wszystkim, dzięki którym możemy realizować nasze projekty, a zwłaszcza prowadzić Dom Ronalda McDonalda. Bardzo liczymy też na wsparcie mediów, dzięki którym informacje o tym, co się w nim dzieje, docierają do ogromnej liczby osób - być może także do przyszłych sponsorów i darczyńców - mówiła podczas spotkania z dziennikarzami Katarzyna Nowakowska, dyrektor wykonawczy fundacji.
Nie da się ukryć, że kolejni sponsorzy są bardzo potrzebni (choć już teraz jest ich bardzo dużo), bo w domu jest 20 pokoi, z których bezpłatnie mogą korzystać rodzice dzieci hospitalizowanych w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. Dzienny koszt utrzymania jednego pokoju to 120 zł.
Dom, którego formuła sprawdziła się już w kilkudziesięciu państwach świata, i pod Wawelem od samego początku był strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu rodzice przygnieceni ciężarem choroby dziecka i zmęczeni nocami spędzanymi na krześle przy jego szpitalnym łóżku, mają w końcu miejsce, gdzie mogą odetchnąć i nabrać sił. Nie muszą też już jeść na parapetach, ani stać w kolejce do łazienki, w której dłuższy pobyt, by np. umyć głowę, był wręcz abstrakcyjnym marzeniem.
Pani Iwona z okolic Dobczyc do Domu Ronalda McDonalda trafiła 1.5 miesiąca temu, gdy jej syn, Kamil, rozpoczął drugą walkę z białaczką. - Szpital znowu będzie naszą rzeczywistością, i to przez długie tygodnie. Przychodząc tutaj - tak jak teraz, zrobić pranie i ugotować synowi obiad, o który prosił - mogę się od tej rzeczywistości oderwać. W weekendy przyjeżdża też mąż z drugim synem i wtedy możemy się sobą nacieszyć - mówi.
Warto dodać, że w ciągu 730 dni istnienia „domu poza domem” skorzystało z niego ponad 600 rodzin, które w sumie spędziły w nim 20 tys. nocy. Rekord należy do rodziny, która mieszkała w nim blisko rok - aż 321 dni. Średni czas pobytu tutaj bliskich chorego malucha, leczonego w USD, wynosi 19 dni. Niektóre rodziny wracają jednak wiele razy, ponieważ tak wygląda rzeczywistość na onkologii: dziecko co jakiś czas przyjeżdża na chemioterapię, a potem wraca do domu, i znowu do szpitala. Takich cykli może być nawet kilkanaście.
- Wczoraj jedna z mam powiedziała mi, że dom traktuje jak najlepsze SPA, bo gdy przychodzi tu zmęczona, może choć na chwilę położyć się na miękkim łóżku, pochodzić z ręcznikiem na głowie, nabrać sił, a potem wrócić do dziecka, by dalej wspierać je w walce z chorobą - opowiada Małgorzata Łucka, jedna z pracowników domu, która wraz z armią wolontariuszy czuwa nad tym, by rodzicom niczego nie brakowało.