Minęła doba od pogrzebu śp. Piotra Szczęsnego, który wywołał wiele skrajnych emocji. To dobry czas, by na chłodno odnieść się do tego, co się wydarzyło.
Księże Adamie, redaktorze Tygodnika Powszechnego,
piszę do Ciebie jak brat w kapłaństwie, czyli duszpasterz, a nie jak publicysta. Mnie również poruszyła samobójcza śmierć śp. Piotra, jednak na to tragiczne wydarzenie patrzymy w odmienny sposób.
Twój pogląd, wyrażony w kazaniu wygłoszonym na pogrzebie, budzi we mnie niepokój - podobnie zresztą, jak u wielu kapłanów i świeckich. Żeby była jasność: współczuję rodzinie zmarłego i staram się (na ile potrafię) rozumieć ich ból. I wiem, co mówię.
W ciągu prawie 30 lat posługi kapłańskiej kilkakrotnie odprawiałem pogrzeb kogoś, kto odebrał sobie życie. Byli to ludzie i bardzo młodzi i w średnim wieku, kobiety i mężczyźni. Przyznam szczerze, że za każdym razem bardzo mocno przeżywałem dramat ich samobójczej śmierci, a szczególnie wtedy, gdy znałem rodzinę zmarłego.
Za każdym razem przygotowanie kazania pogrzebowego kosztowało mnie wiele wysiłku, bo zdawałem sobie sprawę, że będą mnie słuchać różni ludzie, jeśli chodzi o ich stosunek do Pana Boga, wieczności, życia.
Głosząc kazanie, chciałem więc dać im nadzieję płynącą z wiary w Chrystusa, Pana i Zbawiciela, a jednocześnie robiłem wszystko, aby być wiernym temu, czego naucza Kościół katolicki, do którego należę i jestem jego sługę.
Pogrzeby tych biednych ludzi, których nadwrażliwość nie wytrzymała różnych życiowych presji i okoliczności, pozostawiły głęboki ślad w mojej duszy. Niektóre do dziś stoją mi przed oczami, a szczególnie widok bliskich tragicznie zmarłego, którzy z rozdartym sercem i ze łzami w oczach stali przy trumnie czy urnie swojej ukochanej osoby i zdawali się pytać: "Dlaczego to musiało się tak skończyć?".
Jedno zauważyłem: im bardziej rodzina była religijna i otwarta na Boga, tym mocniej pytali również: "Co można teraz zrobić dla bliskiego, który tragicznie odszedł?".
Było to tym bardziej dramatyczne, im bardziej mieli oni świadomość, że Kościół naucza, iż akt samobójczej śmierci jest czynem sprzeciwiającym się Bogu, który daje człowiekowi życie i jest jego jedynym Panem, a człowiek jest zobowiązany chronić je ze względu na cześć do Boga i dla zbawienia duszy.
Tak nauczał Jan Paweł II w encyklice "Evangelium Vitae". Zawsze w takich sytuacjach pocieszałem, że Bóg jest miłosierny i On jeden wie, ile w doprowadzeniu do aktu samobójstwa było świadomej decyzji, a ile presji ze strony psychiki, nadwrażliwości, czy innych uwarunkowań, które wpłynęły na to, że nie była to decyzja świadoma i dobrowolna.
Tylko wtedy - jak naucza Kościół - gdy nie ma pełnej świadomości, wina jest zmniejszona, a niekiedy nawet całkowicie zostaje wyeliminowana moralna odpowiedzialność. Zawsze jednak Kościół w takich sytuacjach oddaje sprawę tragicznie zmarłego miłosiernemu Bogu, zaś żywych prosi o usilną modlitwę.
Co innego, gdy ktoś podejmuje decyzję o samobójczej śmierci dobrowolnie i całkowicie świadomie. Jan Paweł II w Encyklice "Veritatis Splendor" (nr 80) przypomniał nauczanie Soboru Watykańskiego II, że taki czyn jest wewnętrznie zły i niczym nieusprawiedliwiony.
Tymczasem z twojego kazania, księże Adamie, nie wynikało, jakoby ta śmierć była nieświadoma. Wręcz przeciwnie - podkreślałeś, jakoby to był bohaterski wybór, uzasadniony tym, że tragicznie zmarły "widział więcej i rozumiał więcej", gdyż był wyjątkowego intelektu.
Księże - jako kapłan - bałbym się podkreślać, że ktoś wybrał świadomie samospalenie, tym bardziej, gdyby było mi znane nauczanie Kościoła.
Czyżbyś drogi Kapłanie nie wiedział o tym? Czy może na użytek wykorzystania tej tragedii do innych celów przemilczasz to?
Bóg jest miłosierny, i to nawet dla tych, którzy dopiero w ostatniej sekundzie życia zwracają się szczerze do Niego, prosząc o przebaczenie i wieczną Miłość. Nie mam co do tego wątpliwości.
Jednak miłosierdzie musi być przez nas, kapłanów, zawsze malowane na tle sprawiedliwości. Taka jest pełna nauka Kościoła, która zakłada, że po śmierci prawie każdy musi odpokutować winy w czyśćcu i dlatego duszom tam cierpiącym możemy pomóc przez ofiarę Mszy św., modlitwę i czyny pokutne.
Dlaczego więc, Bracie w Kapłaństwie, nie wezwałeś w kazaniu do żarliwej modlitwy za tragicznie zmarłego Piotra? Jemu nasze wsparcie duchowe jest teraz najbardziej potrzebne. W to wierzymy.
Dlaczego nie powiedziałeś wprost, że świadoma samobójcza śmierć nie może być moralnie usprawiedliwiona? I to nawet wówczas, gdyby miała być protestem przeciwko czemukolwiek lub komukolwiek. Żadne okoliczności polityczne nie usprawiedliwiają takiej formy protestu.
Tutaj nasuwa się retoryczne pytanie. Czy również nazwałbyś bohaterstwem samospalenie dokonane przez kogoś, kto np. 5 lat temu protestowałby przeciwko zabijaniu dzieci nienarodzonych, naszych "najmniejszych i najniewinniejszych braci"? Czy na pogrzeb kogoś takiego poszedłbyś równie chętnie, jak na pogrzeb śp. Piotra?
Bracie Adamie, jego pogrzeb był niepowtarzalną okazją, aby wznieść się ponad myślenie doczesne i otworzyć zagubione dusze na myślenie o Bogu. Tego zabrakło - zarówno w Twoim kazaniu, jak i w wypowiedziach bp. Tadeusza Pieronka, niepozbawionych aluzji politycznych.