Dzisiaj w krakowskim Teatrze im. Słowackiego wymieniano żarówki w żyrandolu. Kilkusetkilogramową lampę trzeba było spuścić na dół a potem wciągnąć na górę.
Zawsze w Teatrze Słowackiego patrząc w górę na sufit zastanawiałem się, jak oni wymieniają żarówkę w żyrandolu, kiedy się spali? No, to już wiem! Raz na trzy lata jest akcja opuszczania żyrandola. Żyrandol wisi na stalowych linach, które nawijane są na ponadstuletni kołowrót. Kołowrotem kręcą dwaj ludzie i trwa to trochę. Konkretnie nieco ponad godzinę, żeby żyrandol zjechał na poziom podłogi i nieco dłużej z powrotem, bo pod górę trzeba wciągać 800 kg (tyle waży żyrandol).
Nad widownią świecą 124 żarówki po 40 watów każda. Całość ma 3,5 metra średnicy, ale wisząc ponad widownią nie sprawia imponującego wrażenia. Dopiero kiedy zjedzie na poziom zero można zobaczyć wszystkie szczegóły, normalnie niewidoczne. Anioły trzymające żarówki, maski z otwartymi ustami, całą skomplikowaną konstrukcję.
Na takiej wysokości nie ma wiele kurzu, ale trochę jednak jest. Żyrandol jest szczotkowany, odkurzany, wymieniane są żarówki. Wszystkie. Jeśli któraś zgaśnie, wymiana na nową będzie za kolejne trzy lata. Żeby się dostać do wszystkich żarówek trzeba, oprócz opuszczenia żyrandola w dół, zdemontować parę rzędów foteli, co umożliwia wygodny dostęp do konstrukcji.
W tym roku po raz pierwszy dopuszczono publiczność. Każdy mógł usiąść w loży i obserwować całą operację – przedstawienie na pół dnia! A wysoko na strychu pod kopułą teatru, niewidoczny dla publiczności korbą kołowrotu kręcił sam Krzysztof Głuchowski, dyrektor teatru. Nowe żarówki ufundowali harcerze z ZHR. Na trzy lata wystarczą!
Kilkusetkilogramowy żyrandol zwiesza się nad widownią teatralną Grzegorz Kozakiewicz