Gdy opozycja widzi, że na razie nic nie może zrobić, by społeczeństwo zmieniło do niej nastawienie, liczy na to, że pomoże jej w tym biskup Tadeusz Pieronek.
Znowu zrobiło się głośno w mediach o byłym sekretarzu generalnym Konferencji Episkopatu Polski. Stało się tak po ostatnim wywiadzie, którego bp Pieronek udzielił 18 grudnia Monice Olejnik w programie "Kropka nad i" na antenie TVN 24. Co takiego powiedział, że jego wypowiedzi są tak chętnie cytowane i komentowane przez portale, których profil jest daleki od poruszania nauczania Kościoła katolickiego?
Otóż nie po raz pierwszy okazało się, że emerytowany biskup wykorzystuje swoją popularność w niektórych mediach nie po to, aby głosić naukę Ewangelii i przybliżać ludziom Jezusa Chrystusa - którego wcielenie, niepojęty gest miłości dla całej ludzkości, będziemy wspominać za kilka dni - lecz po to, aby wygłaszać swoje poglądy polityczne. Dodajmy: bliskie obozowi zjednoczonej totalnej opozycji. Gdyby nie znajomy mi głos i twarz, powiedziałbym - słuchając użytych przez biskupa sformułowań (np. "niedemokratyczne państwo bezprawia", "ręcznie sterowane sądy", "państwo zarządzane przez wodza") - że to ktoś z jej nowych liderów. Zresztą o taki kształt wypowiedzi zapewne chodziło prowadzącej wywiad Monice Olejnik. Zamierzony efekt został osiągnięty.
Aż 18 minut z trwającego blisko 21 minut wywiadu dotyczyło spraw politycznych (co się dzieje z polską demokracją, reforma sądownictwa, rzekome łamanie konstytucji, ocena rządzących, "dobroczynne działania Unii Europejskiej" względem Polski naruszającej praworządność). Pasterz Kościoła chłostał wręcz obecnie rządzących, używając bardzo mocnych sformułowań. Oczywiście, każdy człowiek, także i biskup, może mieć swoje poglądy na tematy, które ogólnie można nazwać "politycznymi". Jednak w przypadku osób duchownych, a tym bardziej biskupów, istnieje niebezpieczeństwo, że ich wypowiedzi będą odbierane jako oficjalny głos Kościoła. I pewnie o taki odbiór słów biskupa Pieronka najbardziej chodziłoby obecnej opozycji, a także tym, którzy myślą podobnie.
To jeszcze nie wszystko. Nie jest bowiem problemem, jeśli duchowny, nawet wysoko postawiony, wypowiada się na tematy, które nie dotyczą nauki wiary i moralności. Gorzej jednak, jeśli mówi o sprawach z dziedziny moralności w sposób, który stoi w sprzeczności z nauczaniem Kościoła. Wówczas błędne lub niejasne poglądy prywatne mogę być utożsamiane z nauczaniem wiary. Niestety, po raz kolejny okazało się, że biskup Tadeusz Pieronek nie stanął na wysokości zadania, choć miał po temu doskonałą okazję. Mógł skorygować swoją niejasną i niefortunną wypowiedź sprzed kilku tygodni o "bohaterstwie człowieka, godzącego w swoje życie z pobudek politycznych". Wczoraj w "Kropce nad i" nie tylko tego nie zrobił, ale nawet podtrzymał swoje stanowisko.
Jest przecież różnica nazwać samobójstwo polityczne czynem bohaterskim, ale z zaznaczeniem, że się go nie popiera i w pełni akceptuje nauczanie Kościoła w tej sprawie, a mówieniem o bohaterstwie tragicznie zmarłego z jednoczesnym zrzuceniem winy na tych, „co mają jego krew na rękach”. I tu widać odklejenie od prawdy, choć ksiądz biskup mówił u Moniki Olejnik, że "nigdy nie będzie się bał jej głosić". Jak to można ze sobą pogodzić i czy głosząc to, co nie jest zgodne z nauczaniem Kościoła, można mieć jego mandat? A jeśli nie, to kto może ten mandat odebrać? O to pyta obecnie wielu katolików. Wyjaśnił to arcybiskup Marek Jędraszewski 23 listopada podczas "Dialogów u św. Anny". Powiedział wtedy, że biskup Tadeusz Pieronek nie podlega bezpośrednio metropolicie krakowskiemu, lecz Stolicy Apostolskiej. Dlaczego? Wyjaśnienie jest proste. Biskup Pieronek nie jest biskupem pomocniczym archidiecezji krakowskiej (jest biskupem diecezji sosnowieckiej) i jedynie od wielu lat mieszka na jej terenie. Biskupowi diecezjalnemu z tytułu prawa kanonicznego bezpośrednio podlegają jedynie biskupi pomocniczy będący wikariuszami generalnymi lub przynajmniej wikariuszami biskupimi. O tym być może nie wie część zdezorientowanych wiernych naszej archidiecezji.
I jeszcze jedno. Z całym szacunkiem dla Księdza Biskupa, profesora prawa kanonicznego, którego wykładów kiedyś słuchałem jako student teologii, pozwolę sobie zadać mu pytanie. Czy niemówienie istotnych rzeczy na ważny temat nie jest mijaniem się z prawdą? A jeśli tak, to dlaczego Ksiądz Biskup nie powiedział w ostatnim wywiadzie, a także wcześniej, że Kościół nie popiera samobójstwa w celach politycznych? Dziwnie brzmią w ustach precyzyjnego prawnika słowa: "Brzydzę się kłamstwem i dlatego będę mówił to, co uważam za prawdę - może czasem się mylę, ale z moich ust kłamstwo nie wyjdzie". Dlaczego dziwnie? Choćby z tego powodu, że każdy człowiek, gdy dowie się, że to, co uważa za prawdę moralną, może być błędem, ma obowiązek sprawdzić, doczytać i ewentualnie skorygować swoje poglądy, a nie powtarzać publicznie to samo. Bo wtedy prawda schodzi na plan dalszy, a liczy się coś innego, czyli własne zdanie. Można uważać za prawdę swoje poglądy, ale trzeba mówić: to ja tak uważam, choć Kościół naucza inaczej. Czyżby Ksiądz Biskup, który nie boi się być sobą, boi się, że z takimi poglądami nie będzie zapraszany do telewizji?