Dzisiaj w Krakowie odbyły się uroczystości pogrzebowe o. Reginalda Wiśniowskiego, najstarszego dominikanina polskiego. Po Mszy św. w klasztornym kościele pw. Świętej Trójcy trumna z ciałem zakonnika została pochowana na cmentarzu Rakowickim.
Mszę św. przy trumnie zmarłego 4 lutego, w 98. roku życia, zakonnika odprawiło pod przewodnictwem bp. Jana Szkodonia kilkudziesięciu współbraci zakonnych zmarłego. Wspominał go m.in. o. Paweł Kozacki, który niedawno został ponownie prowincjałem dominikanów. - Tak się złożyło, że w umieraniu towarzyszyli mu bracia ze wszystkich klasztorów w Polsce, którzy przyjechali na obrady kapituły mającej wybrać m.in. prowincjała. To niezwykła łaska umierać w otoczeniu tak wielu braci z różnych klasztorów. Najstarszego dominikanina polskiego o. Reginalda (Stanisława Wiśniowskiego) Pan Bóg obdarzył tą łaską. Umierał w trakcie modlitwy braci, którzy odmawiali nad nim Różaniec, potem śpiewali "Salve Regina". W ten sposób odszedł do domu Ojca - powiedział ojciec prowincjał.
Do wygłoszenia kazania przy trumnie najstarszego dominikanina wybrano o. Marka Rozpłochowskiego, najmłodszego spośród kapłanów dominikańskich mieszkających w krakowskim klasztorze przy ul. Stolarskiej, który przyjął święcenia kapłańskie w 2016 r. - W ostatnim czasie opiekował się z oddaniem o. Reginaldem - wspomniał o. Kozacki.
Ojciec Marek, drżącym ze wzruszenia głosem, opowiadał: - Nauczyłem się od niego wielu ważnych rzeczy o Kościele i o zakonie. Kiedy zacząłem do niego przychodzić do celi, zachęcałem go, by opowiadał mi różne historie ze swojego życia. Opowiadał mi na przykład o rodzinnym Czortkowie, m.in. o tym, jak biegał w pole, by zobaczyć, czy zboże dojrzało już do żniw. Opowiadał mi ze śmiechem, jak przyjechał po raz pierwszy do klasztoru w Krakowie i z przykrym zdumieniem zauważył, że chyba jest tu bardzo słaby gospodarz, bo kościół tyle lat stoi, a wciąż jest nieotynkowany - wspominał o. Marek. - Opowiadał mi o wybitnych ojcach dominikanach, których spotkał, o tym, jak niegdyś wyglądało życie w klasztorze. Słuchając go, uczyłem się wdzięczności. Bo to, że mogę nosić ten habit, zawdzięczam takim ojcom, jak Reginald, tym, którzy nas wszystkich poprzedzili. Nie ma w tym żadnej naszej zasługi. Dla nas nagroda za dobre jest u Chrystusa - dodał o. Rozpłochowski.
Wspomniał także, że z czasem o. Reginald już nie pamiętał tych swoich opowiadań i to on mu je opowiadał na nowo. - Kiedy tak słuchał, stwierdził, że jestem czortkowiakiem, bo wiem tyle o Czortkowie. Podobnie było z Różańcem. Przez wiele lat wspólnie go odmawialiśmy. Przyszedł taki moment, że o. Reginald już nie pamiętał tajemnic Różańca. Podczas naszego ostatniej modlitwy przy części chwalebnej, tajemnica czwarta, gdy mówi się o wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny, gdy o tym usłyszał, był zaskoczony. "Było tak? - zapytał". Owszem, Maryja została wzięta do nieba. Bardzo się z tego ucieszył. "To bardzo dobrze, że tak się stało". Uczyłem się od niego odpowiedzialności w zakonie i za zakon. On niezliczoną liczbę osób nauczył odmawiania Różańca. A tutaj, w moim przypadku, dał się prowadzić pokornie w odmawianiu tej modlitwy. Nie miał z tym żadnego problemu. Pokornie oddał odpowiedzialność w ręce kogoś innego - przypomniał o. Rozpłochowski. - A teraz jest pustka. Tego klasztoru muszę nauczyć się na nowo - powiedział na koniec ze wzruszeniem najmłodszy uczeń duchowy najstarszego dominikanina.
Po zakończeniu uroczystości żałobnej w kościele trumna z ciałem o. Reginalda została przewieziona na cmentarz Rakowicki, gdzie w obecności współbraci zakonnych, rodziny i przyjaciół złożono ją do grobowca dominikańskiego.
O postaci o. Reginalda Wiśniowskiego czytaj więcej: O. Reginald Wisniowski - dominikanin niezwykły