Wspólnota VI skawińsko-czernichowska 38. Pieszej Pielgrzymki Krakowskiej pierwszy dzień wędrowania zakończyła w gościnnym Mnikowie.
Mieszkańcy tej podkrakowskiej miejscowości od wielu lat słyną z tego, że chętnie przyjmują pod swój dach pielgrzymów i dają im nie tylko wygodne miejsce noclegowe, ale przede wszystkim swoje serce. Powód tego jest prosty. - Sami też chodziliśmy lub nadal chodzimy na różnego rodzaju pielgrzymki. W pątniczych bojach zaprawieni są również nasi bliscy, dlatego świetnie rozumiemy, że po całym dniu wędrówki pielgrzym najbardziej marzy o prysznicu, który energii dodaje jak nic innego - tłumaczy pani Bogusia, która w tym roku kolejny już raz gości w swoim domu Patrycję (na pielgrzymce po raz 9.), Sandrę (na Jasną Górę idzie 4. raz) oraz ich rodziców. A ci czują się już u niej jak u siebie w domu. Na "dzień dobry" czekają bowiem zawsze na stole pyszny obiad i ciasta. Z kolei na "do widzenia", zanim jeszcze pielgrzymi się obudzą, pani Bogusia przygotowuje im śniadanie i prowiant na dalszą drogę.
- Warto zaprosić do siebie pielgrzymów, przede wszystkim dla samej tej znajomości, która jest pielęgnowana przez cały rok - zauważa i dodaje, że gdy dwa lata temu na wakacje jechała akurat w tym czasie, gdy przez Mników przechodzi pielgrzymka, "swojej" rodzinie załatwiła inny, równie dobry nocleg.
Także pani Janina pielgrzymów gości od lat - kiedyś przyjmowała pod swój dach nawet 18 osób (które zajmowały dwa pokoje i strych). Dziś, gdy sił ma już nieco mniej, zmniejszyła nieco liczbę gości, ale na zaprzyjaźnionych pątników czeka nadal z radością i wzruszeniem w sercu. - Jestem bardzo szczęśliwa, gdy przychodzą. U mnie może jest skromnie, ale na pewno ciepło i serdecznie. Gdy nie dzwonią, że przyjdą, to się martwię, co z nimi, choć tak naprawdę to dzwonić nie muszą - wystarczy, że się zjawią i zapukają do drzwi, a ja, dopóki mnie nie zabraknie, przyjmę zawsze - zapewnia. - Dzwonimy do siebie przez cały rok, pamiętamy o świętach, imieninach. Jestem po prostu towarzyska, każdego zagadam i zaśmieję, a pielgrzymi mówią, że mnie lubią i chcą u mnie być - opowiada pani Janina.
W tym roku gości u siebie 5 osób, m.in. panią Basię (po raz 13) i pana Adama (po raz 12), którzy z wdzięczności za okazywane im serce, wręcz noszą panią Janinę na rękach.
Tradycja przyjmowania pielgrzymów żywa jest również u pani Teresy. W tym roku, mimo trwającego w domu remontu, gości pod swoim dachem panią Agnieszkę i jej syna Bartka. - Pierwszy raz trafiłam do pani Teresy ok. 30 lat temu, gdy byłam nastolatką - spaliśmy tu wtedy w 20 osób na korytarzu, a niektórzy w namiotach w ogrodzie, i było wspaniale. Nocnym rozmowom nie było końca, a my od razu się polubiłyśmy. Kontakt z roku na rok był podtrzymywany, ale potem, po założeniu rodziny, na 16 lat porzuciłam pielgrzymkę, by powrócić do niej rok temu. Spontanicznie zapukałam wtedy pod dobrze znany adres, a pani Teresa stanęła w drzwiach i z radością krzyknęła: "A gdzieś ty była przez tyle lat?!" - wspomina pani Agnieszka, a pani Teresa przyznaje, że przyjmowanie pielgrzymów, którzy zawsze są dobrymi ludźmi, sprawia jej dużą radość i daje wiele wzruszeń.