Gdy serca dwunastu dzwonników połączą się z sercem dzwonu Zygmunta, jego melodia jest cudownie prawdziwa, pełna wibrujących emocji, za każdym razem inna. Jak brzmiała, gdy wawelski proboszcz wrócił do domu Ojca?
W sobotę przyszedł taki SMS – "Umarł ks. infułat Janusz Bielański. Dzwonimy o 16.15". Cóż było robić. Ledwie wczoraj, w Dzień Zaduszny, dzwonili królom i bohaterom narodowym, a tu znów trzeba iść na Wawel, duszę infułata odprowadzić do nieba.
– Na żałobę dzwoniliście? – pytanie nie wybrzmiało jeszcze do końca, gdy Marcin Biborski zdecydowanie odpowiada: – Na radość mu dzwoniliśmy! Dziękowaliśmy za wszystkie lata, za dobre życie, a Zygmunt niósł tę radość na całe miasto. Zdawało się, jakby dusza ks. Bielańskiego na jego dźwiękach wznosiła się ku górze. Chyba było mu lżej odchodzić z tego świata, gdy spojrzał z góry i zobaczył, że Zygmunt bije dla niego. Bije radośnie, tak, jakby sam sobie życzył.
A kiedy skończyli dzwonienie dla wawelskiego proboszcza, wszyscy uklęknęli pod Zygmuntem, by zmówić "Wieczne odpoczywanie" księdzu, który dla tych silnych, dojrzałych mężczyzn przez długi czas był jak najlepszy ojciec.
Marcin Biborski jest dzwonnikiem wawelskim od 40 lat. To były trudne czasy: stan wojenny, odzyskiwana wolność. Ks. Bielański dzielił z dzwonnikami dole i niedole współczesnej polskiej historii. – Chodziłem do katedry na dzwonienie, a w konfesjonale zawsze on siedział. Jak tylko widział dzwonnika, uśmiechał się szeroko. Część z nas podchodziła do niego, a on witał ich serdecznie, pytał, co słychać. Szliśmy na górę i robiliśmy swoją robotę, czyli głosiliśmy albo słowo Boże, albo wyjątkowe wydarzenie. Albośmy się radowali, albo przeżywaliśmy chwile, kiedy w naszych oczach pojawiały się łzy – wspomina.
Tych wspomnień jest wiele. Jak choćby to o dzwonieniu na 11 listopada. Jest tuż po zakończeniu stanu wojennego. Dzień Zaduszny, Zygmunt bije jak zwykle w czasie żałobnej procesji do grobów królewskich. – Wychodzimy z katedry i widzimy: stoją kard. Macharski i ks. Bielański. Podeszliśmy, żeby się przywitać. To wtedy zaproponowałem ks. Kardynałowi, żeby zadzwonić na 11 listopada, na święto niepodległości. Wahał się, nie chciał kolejnych telefonów z Komitetu Wojewódzkiego partii – dzwonnik wraca myślami do rozmowy sprzed 35 lat. Jak więc doszło do tego niepodległościowego dzwonienia? – 11 listopada to dzień św. Marcina, to moje imieniny. Powiedziałem: dzwońmy na moje imieniny! Myśl podchwycił ks. Bielański. Wtedy kard. Macharski wyraził zgodę – kończy opowieść o swoim "imieninowym" dzwonieniu M. Biborski.
Albo inny epizod. Lata 80. Pasterka. – Byli wśród nas bohaterowie chcący przypomnieć śmierć gen. Leopolda Okulickiego "Niedźwiadka", która nastąpiła na Łubiance w ZSRR, 24 grudnia 1946 roku. Wystawili klepsydrę na środku katedry, tuż przy konfesji św. Stanisława – opowiada dzwonnik. Ks. Bielański przechodził, widział tę klepsydrę, ale słowem się nie odezwał. – Wiedział, kto to ustawił. Takie Msze były zawsze naszpikowane szpiclami. On wtedy mógł wskazać, kto to zrobił. Nie wskazał, choć był naciskany. Nikogo nie wydał. To był człowiek honoru – to jedyny komentarz wobec podejrzeń, które spowodowały, że w 2007 roku legendarny proboszcz wawelski zrezygnował z pełnionej funkcji i przeszedł na emeryturę.
Tym jednak, co najbardziej związało ks. Bielańskiego z dzwonnikami, były dramatyczne wydarzenia na Boże Narodzenie 2000 roku. "Zygmuntowi pękło serce" – donosiły media. – Wielu odbierało to jako złowróżbny znak. Sprawa była poważna i pilna. Jak tu nie dzwonić w święta? Chodziło przecież o to, żeby Krakowowi dać znać, że panujemy nad sytuacją. Ksiądz wyraził wtedy zgodę, żebyśmy zagrali sercami innych dzwonów, które są na wieży poniżej Zygmunta. Tak też zrobiliśmy – przypomina ten czas wawelski dzwonnik. Stare serce pękło z przepracowania, zapadła więc decyzja o nowym. Pobrano trochę materiału ze starego serca, a ks. Janusz tę drobinkę, jako zaczyn, wrzucił do tygla, w którym przygotowywane było nowe. Udało się. Zygmunt z nowym sercem zadzwonił na Wielkanoc.
– Nowe serce świetnie dzwoni, jest młode, żywotne, będzie biło tysiąc lat. I to młode serce biło dla księdza infułata w dzień jego śmierci, i będzie biło dziś, gdy katedra, już po raz ostatni, otworzy się dla niego. Stary Zygmunt z młodym sercem zadzwoni mu na pożegnanie – zapowiada dzwonnik.
Ks. Bielański to postać charakterystyczna dla wzgórza wawelskiego. Wrósł w nie tak, że trudno sobie wyobrazić jego nieobecność. W ostatnich miesiącach widać było, że jest schorowany, ale dopóki mógł, służył w konfesjonale, odprawiał Msze. Odchodził powoli. Przemijał na oczach swoich dawnych współpracowników.
Jak go zapamięta M. Biborski? – Wychodzi ze skarbca, przechodzi przez zakrystię i uśmiecha się do nas – odpowiada zamyślony.
Nie zdarzyło się, żeby odprawiał w kwitkiem człowieka potrzebującego wsparcia. Był czasem szorstki, ale nie odmawiał pomocy. Miał te cechy, które najbardziej w ludziach lubimy: otwartość i wrażliwość. Nie przechodził obojętnie obok ludzkiej krzywdy.
– Nie wszyscy chodzimy na Msze do katedry. Mamy swoje kościoły i parafie. Ale wielu z nas właśnie u niego się spowiadało. Był dla nas ojcem, kimś bardzo ważnym. Jego rady zawsze trafiały w serca. Po odejściu od konfesjonału człowiek się czuł lepiej – dodaje.
Przy tym konfesjonale dzwonnicy będą o nim zawsze pamiętali.
Uroczystości pogrzebowe ks. infułata Janusza Bielańskiego rozpoczną się na Wawelu w środę o 16.30. Kwadrans wcześniej zabije Zygmunt. Mszy z importą będzie przewodniczył rocznikowy kolega zmarłego kapłana, kard. Stanisław Dziwisz, a homilię wygłosi ks. prof. Jacek Urban. W czwartek o 12.00 Mszę św. odprawi abp Marek Jędraszewski. Homilię wygłosi przyjaciel śp. ks. Bielańskiego, bp Jan Zając.