Takie pytanie zadali widzom Krewni Pana Boga, czyli niepełnosprawni aktorzy ze Środowiskowego Domu Samopomocy w Skawinie.
Odpowiedź na nie wcale nie jest łatwa i oczywista, bo gdy w grę wchodzi nieuleczalna choroba, a emocje na chwilę przesłaniają trzeźwe myślenie, wydarzyć się może wszystko. Takie trudne sytuacje chętnie wykorzystuje też zły duch, który zrobi wszystko, by ani na moment nie ustała odwieczna walka, jaką toczy z dobrem.
W spektaklu "Opowieść o Małym Księciu. Rzecz o lęku i nadziei", najpierw widzimy wielką radość rodziców, którzy po wielu latach starań w końcu dowiadują się, że spodziewają się dziecka. Przygotowują więc dla niego pokoik, kupują ubranka, maskotki. Niestety, euforię przerywają wyniki badań prenatalnych, na które kobieta zgodziła się, bo to tylko formalność. Okazało się jednak, że dziecko ma zespół Downa. Lekarz nie pozostawia złudzeń: tego się nie leczy, dlatego lepiej jak najszybciej zakończyć ciążę, by nie przyzwyczajać organizmu do odmiennego stanu. Oschle mówi też: urodzi pani jeszcze kilkoro innych, zdrowych dzieci. Pobierzemy komórki, żeby nie było niespodzianek… Nie interesuje go, że przyszła mama przeżywa właśnie swój życiowy dramat. Gdy wraz z mężem płaczą, stają przy nich anioł i diabeł i na różne sposoby podpowiadają, które rozwiązanie wybrać.
- Będzie miało serce z wadą - mówi po chwili diabeł, a anioł odpowiada, że tym sercem dziecko będzie kochało i otwierało serca z kamienia.
- Nie będzie pracowało, nie zarobi na twoją starość - syczy diabeł, a anioł ripostuje: - Całe życie będzie przy tobie i będzie się za ciebie modliło.
- Nie jesteś już młoda. Boisz się! Co z tego będziesz miała? - podszeptuje zły duch, a anioł mówi bez lęku: - Miłość! Jesteś jego mamą!
I ta miłość zwycięża. Rodzice wybierają życie dziecka, swojego małego księcia.
- Osoby naznaczone niepełnosprawnością ratują nasz świat i nasze serca, bo budujemy coraz mniej relacji. Kupujemy w sklepach wszystko, co jest gotowe, ale nie mamy przyjaciół. Poprzez ten spektakl zabieramy wszystkich na naszą planetę, gdzie są piękni ludzie, którzy chcą się podzielić swoją historią lęku, samotności i nadziei - opowiada Stanisława Szczepaniak, dyrektor ŚDS dla osób niepełnosprawnych intelektualnie oraz z zaburzeniami psychicznie i autorka scenariusza sztuki.
Pomysł na taki właśnie scenariusz przyniosło jej samo życie. Kilka lat temu z okazji 10-lecia ŚDS chciała przygotować przedstawienie, jednak przez długi czas nie miała na nie pomysłu. Pewnego dnia pojechała na kilka chwil modlitwy do Tyńca. W kościele zobaczyła kobietę z chłopcem, który wydawał charakterystyczne, nosowe dźwięki. Mama próbowała odmawiać Różaniec, a jednocześnie była zakłopotana zachowaniem syna.
- W pewnym momencie on się odwrócił i spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam wtedy, że ma zespół Downa i poczułam olśnienie - sztuka, o której myślę, ma być o takich właśnie osobach, które społeczeństwo odrzuca. Po chwili podeszłam do tej kobiety, która miała wypisane na twarzy, że spodziewa się nagany, że jej dziecko mi przeszkadza. Ja natomiast powiedziałam, że ma wspaniałego syna, bo jeszcze nigdy nie widziałam, by chore dziecko tak długo wytrzymało w kościele - wspomina S. Szczapaniak i dodaje, że kiedyś pracowała jako położna i to, o czym jest mowa w spektaklu, zna ze swojej pracy.
- Lekarze też boją się diagnozy i proponują kobiecie, która zostaje sama ze swoim bólem, coś, co nigdy nie rozwiązuje problemu. Dlatego właśnie chcemy pokazać piękne i prawdziwe oblicze osób z zespołem Downa, których nie trzeba się bać - przekonuje.
O teatralnej działalności podopiecznych ŚDS napiszemy niebawem w papierowym wydaniu "Gościa" krakowskiego".
We wtorkowy wieczór 13 listopada, spektakl został wystawiony w nietypowym miejscu - na barce Aquarius, zacumowanej u stóp Wawelu. Było to możliwe dzięki życzliwości Małgorzaty Morawiec, szefowej Krakowskiej Grupy "Amnis".