13 portretów i opowieści mieszkańców powstającej Nowej Huty tworzy wystawę "Budowniczowie", którą do 6 stycznia można oglądać w klubie Kombinator.
Wystawa powstała z okazji 70-lecia dzielnicy. By dowiedzieć się, co przez ten czas działo się w Hucie, organizatorzy dotarli do jej pierwszych 13 mieszkańców, sportretowali ich i wysłuchali historii.
- Rozmawialiśmy z osobami, które przyjechały tutaj pełne marzeń i oczekiwań, by odmienić swoje życie. Budując Hutę i równocześnie zmieniając swój los, tak naprawdę zmienili rzeczywistość wszystkich pokoleń, które się tutaj wychowują - wyjaśnia pomysłodawca akcji Jacek Dargiewicz. - Chcieliśmy pokazać młodym ludziom tych seniorów. Specjalnie nie podpisywaliśmy portretów. Oni mijają takie same osoby w sklepach, parkach i na klatkach schodowych. Za każdym człowiekiem idzie historia, a żeby ją poznać, trzeba po prostu z nim porozmawiać - dodaje.
Wernisaż wystawy zgromadził w jednym miejscu cztery pokolenia nowohucian. Przyszli seniorzy, ich znajomi, dzieci, wnuki i prawnuki, ale także ludzie niezwiązani z nimi, a ciekawi historii Nowej Huty. Można ją poznać dzięki portretom, nagraniom wypowiedzi seniorów oraz katalogowi, który zawiera wszystkie opowieści. Wywiady przeprowadziła Renata Radłowska, zaś fotografie wykonała Magda Rymarz.
Rodziny budowniczych oraz mieszkańcy stale odwiedzają wystawę. - Mój dziadek jest architektem, brał udział w projektowaniu Huty. Bardzo mu się podobało, że jest tu tak zielono, że ma dookoła ludzi w swoim wieku związanych z tym miejscem. Opowiadał o nim tysiące historii, nawet z czasów, zanim powstało - mówił Michał Bukowski, wnuk Bohdana Bukowskiego. - Mimo że mieszkamy teraz w Hiszpanii, Nowa Huta jest w naszych sercach. Mamy nadzieję, że w przyszłości zawsze będziemy tu wracać i chodzić do kina Sfinks czy do Teatru Ludowego - powiedział.
Dla Stefana Zaborowskiego udział w projekcie był wielką radością, gdyż mógł podzielić się swoją historią. Przyjechał do Huty w 1950 roku i trafił do 52. brygady Służby Polsce. Mieszkał w namiotach rozmieszczonych koło kopca Wandy. Pracę rozpoczął od budowy bloków koło cmentarza w Mogile. - Robiliśmy wszystko, co trzeba było - przebudowy, drogi, sprzątanie. Później każdy szedł na tzw. kurs. Ja byłem cieślą. Robiłem podłogi, okna i szalunki - opowiada pan Stefan. - Niektórzy mówili, że bloki się zawalą, bo to junacy stawiali. Śmiali się, że jak w jednym kącie stanął, to go drugi nie widział, bo krzywo było. Zdarzało się, że filar był krzywy, drzwi do góry nogami założyli. Ale wszyscy się uczyli, nie było idealnych fachowców - uśmiecha się.
Budowniczy opowiada też, że jako 17-latkowie chodzili i wracali z pracy ze śpiewem na ustach. Wszystkich cieszył widok powstających bloków i dróg. On sam miał mnóstwo kolegów, ale niestety jest ich coraz mniej. Pamięta również, jak werbowali do brygady chłopaków z okolicznych wiosek, którzy robili za parobków u gospodarzy. Była to dla nich szansa na lepsze życie i zdobycie zawodu. - Nie mam złych wspomnień, wszystko było bardzo dobre - jedzenie, opieka. Czasem oglądaliśmy filmy na powietrzu, a w niedzielę można było dostać przepustkę, gdy ktoś się starał i wyrobił normę - wspomina. Jednym z jego marzeń było znalezienie miłości. Od 65 lat razem z panią Elżbietą spaceruje po swojej Hucie i przygląda się miejscom, które budował.