Mieszkańcy parafii MB Królowej Polski mówią o niej, że to nowohucka Matka Teresa.
Drobna i niepozorna s. Jana Wodzień, należąca do Zgromadzenia Służebniczek Bogurodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej (zwanych służebniczkami dębickimi), na terenie Arki Pana zjawiła się dwa lata temu. Siostra prowincjalna poprosiła ją wtedy, by zajęła się osobami starszymi i chorymi, których w parafii nie brakuje. W duchu pokory i posłuszeństwa s. Jana zabrała się do pracy i natychmiast zaskarbiła sobie sympatię swoich podopiecznych. I to tak bardzo, że już po roku (wiosną 2018 r.) przekonali oni kapitułę plebiscytu Miłosierny Samarytanin Roku, iż to wyróżnienie siostrze się należy.
Chorych pokochałam
Siostra Jana kiedyś już posługiwała chorym w DPS w Solcu-Zdroju, gdzie sama ciężko zachorowała. – Lekarze dwa dni nie potrafili mnie zdiagnozować. Myśleli, że mam zapalenie opon mózgowych. A gdy okazało się, że to tętniak i że pękł, nie dawali mi szans. Miesiąc przeleżałam nieprzytomna. Lekarze mówili, że w najlepszym razie będę na wózku. A ja od nowa nauczyłam się i chodzić, i mówić – uśmiecha się s. Jana. Mając za sobą takie doświadczenie, chorych rozumie jak mało kto. – Ja ich po prostu kocham! – przekonuje. Ci, którzy ją znają, zapewniają, że s. Jana ma też wybitny talent do wyszukiwania potrzebujących ludzi. – Gdy idę ulicą i widzę staruszków, coś mnie do nich przyciąga i proponuję pomoc, np. w zaniesieniu zakupów pod blok. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś się nie ucieszył, choć dwa razy zostałam oszukana – zasmuca się na chwilę. Szybko jednak na nowo się rozpromienia, opowiadając, że do szczęścia nie potrzeba jej wiele. Wystarczy, że widzi, iż samotne, starsze osoby mają w niej powierniczkę. – W czterech ścianach jest im ciężko, a ja wysłucham, porozmawiam, doglądnę, zakupy zrobię, posprzątam. Do niektórych przychodzę też z pielęgniarką, żeby opatrunek zmienić, zmierzyć ciśnienie, cukier, plecy nasmarować – wylicza. Niby to nic wielkiego, ale mając pod opieką 65 osób, s. Jana musi działać szybko i sprawnie, by dla każdego mieć tyle czasu, ile trzeba. Do wielu z tych chorych rezolutna zakonnica przychodzi codziennie, a do niektórych raz lub dwa razy w tygodniu. Są też osoby, które odwiedza tylko raz w miesiącu, bo radzą sobie same, ale od czasu do czasu lubią z siostrą porozmawiać i pomodlić się. – Ma złote serce. Jest dla nas darem i aniołem stróżem – mówią podopieczni s. Jany. Co więcej, gdy lekarze zakazali siostrze dźwigania ciężkich siatek z zakupami, i na to znalazła sposób – nosi je na plecach!
Siłę czerpię z modlitwy
Kiedyś przy parafii działała świetlica dla dzieci, ale z roku na rok maluchów w niej ubywało. Zapadła więc decyzja, by ich miejsce zajęli seniorzy. – Patronem świetlicy jest założyciel naszego zgromadzenia bł. Edmund Bojanowski i wielka była moja radość, gdy okazało się, że pierwszy senior, który przyszedł na zajęcia, ma na imię właśnie Edmund – wspomina zakonnica, która wraz z uczestnikami tej oazy złotego wieku (zapisanych jest 38 osób, ale regularnie przychodzi ponad 20) ćwiczy na rowerach stacjonarnych, tańczy, bawi się, żartuje i zaraża ich swoją energią. W ubiegłym roku wzięła ich nawet na trzydniowe rekolekcje do Krościenka nad Dunajcem i na wycieczkę – na spływ Dunajcem, a potem na grilla. Organizuje też dla nich Dzień Dziadka, Dzień Babci, kostiumowy bal karnawałowy, Dzień Chorego i wiele innych uroczystości. Problem jest tylko jeden: niektórzy bardzo chcieliby chodzić na zajęcia, ale mieszkają w blokach, w których nie ma wind, więc na wózkach inwalidzkich są uwięzieni w swoich domach. – Potrzeba młodych i silnych osób, które im pomogą – przyznaje siostra. To jeszcze nie wszystko. Siostra Jana po rozpoczęciu pracy w Arce Pana dowiedziała się, że na terenie parafii mieszka niewidoma pani Józia. Postanowiła więc, że nie tylko będzie ją odwiedzać, ale i prowadzić ją w każdą niedzielę do kościoła. Okazało się, że nikt wcześniej nie wpadł na taki pomysł, więc pani Józia propozycję przyjęła z wielką wdzięcznością. – Teraz jest po operacji oka i nie może wychodzić z domu, ale jak będzie mogła, znowu będziemy razem chodzić. Do kościoła prowadziłam też pana Edmunda, ale obecnie mieszka w ZOL, i jeszcze jednego pana – opowiada s. Jana. Na pytanie, skąd czerpie siły, by być w tylu miejscach niemal jednocześnie, odpowiada bez wahania: – Z modlitwy! Wstaję o godz. 5 i do 6.30 modlę się w kaplicy, a potem idę na Mszę. O godz. 15 odmawiam koronkę. Przez cały dzień też dużo się modlę – tłumaczy. Kiedy znajduje czas na tę modlitwę, mając tyle obowiązków? To już jej i Pana Boga tajemnica. Na Miłosiernych Samarytan Roku 2018 można głosować do 10 marca. Szczegóły na www.krakow.gosc.pl i na www.eliasz.org.pl. Plebiscyt odbywa się już po raz 15.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się