Śp. kard. Mariana Jaworskiego wspomina o. Konrad Cholewa OFM, kustosz sanktuarium pasyjno-maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Kard. Jaworskiego poznał nie podczas kościelnych uroczystości, ale w wakacje, gdy kardynał przyjechał do klasztoru oo. bernardynów w Alwerni.
- Co roku spędzał tam część swojego urlopu, pewnie wzorem swojego poprzednika, abp Józefa Bilczewskiego, który też często przyjeżdżał do Alwerni. W klasztorze był pokój po abp Bilczewskim i kardynał zawsze prosił o ten pokój. Tam się spotkaliśmy i kardynał ciepło ze mną porozmawiał - wspomina o. Cholewa.
Później wiele razy spotykali się w Kalwarii, a od trzech lat, odkąd o. Konrad jest kustoszem, często miał okazję zapraszać kardynała i podejmować go. - Kardynał czasem sam wychodził z inicjatywą, dzwoniąc, czy może przyjechać, bo chciałby odwiedzić Matkę Bożą. On ukochał to miejsce, a przez pobyt w Kalwarii również ukochał zgromadzenia zakonne. Co roku chciał tutaj być 2 lutego, w Dzień Życia Konsekrowanego - uczestniczyć w Mszy św. i mówić kazanie. Mówił pięknie! Dla mnie to było niesamowite, ze w takim wieku wciąż chce się tak bardzo angażować - przyznaje kustosz.
Kardynał przyjeżdżał też 13 sierpnia, podczas trwającego cały tydzień sierpniowego odpustu ku czci Matki Bożej Wniebowziętej. - W tym roku po raz pierwszy, ze względu na stan zdrowia, nie mógł przyjechać. Natomiast w czerwcu, gdy obchodził 70. rocznicę święceń kapłańskich, zadzwonił i zapytał: "Księże kustoszu, czy ja mógłbym swój jubileusz świętować w Kalwarii? Chciałbym tu odprawić Mszę św. i podziękować Matce Bożej". To było nasze ostatnie spotkanie - opowiada o. Konrad i dodaje: - Kardynał często mówił, że Matce Bożej Kalwaryjskiej zawdzięcza wszystko.
Nie ma również wątpliwości, że kiedy się przebywało w towarzystwie kardynała Jaworskiego, czuło się jego niesamowite ciepło, pokorę, prostotę, dobroć. Zawsze też miał na twarzy szczerzy uśmiech - mimo cierpienia, które było jego udziałem.
- Był też niezwykle rozmodlony. Było widać jego głęboką relację z Bogiem. Gdy przyjeżdżał, pytał: "Ojcze kustoszu, czy ja mógłbym sam na chwilę do Matki Bożej?". Dawniej szedł sam, potem, gdy już poruszał się na wózku, zawoziliśmy go do kaplicy - mówi kustosz.
W pamięci utkwiły mu również odwiedziny w mieszkaniu kard. Jaworskiego, w Krakowie, na Kanoniczej. Gości zawsze ciepło przyjmował. - Gdy zaś wychodziliśmy mówił: "Muszę coś do Kalwarii dać". Albo: "Ojcu kustoszowi coś muszę dać". I dawał - najczęściej książkę. W sanktuarium mamy też wiele pamiątek po kardynale: w sali jego imienia są sutanna kardynalska, toga profesorska, doktoraty honoris causa, medale (także Orła Białego). Dużo pamiątek (medali, ryngrafów) znajduje się również w kaplicy Matki Bożej, w gablocie, po prawej stronie. Kiedy kardynał przychodził do kaplicy, klepał mnie po ramieniu i mówił: "Patrz, to jest moja gablota!". To są jego wota dla Matki Bożej - podkreśla o. Cholewa.
Zapewnia także, iż jako kustosz kalwaryjski jest bardzo wdzięczny kardynałowi, że niezależnie od tego, kto był tu w poprzednich latach kustoszem, hierarcha zawsze okazywał swą życzliwość, dobroć, wdzięczność, pokorę. - Tego mogłem się od niego uczyć - przekonuje. - Dziękuję też, że tak o Kalwarię dbał, że zależało mu, aby tu być - dodaje o. Cholewa.
By wyrazić swą wdzięczność zmarłemu kardynałowi, oo. bernardyni z sanktuarium pasyjno-maryjnego na ostatnią ziemską drogę podarowali mu ornat z Matką Bożą Kalwaryjską. - Jutro jadę zawieźć go do Krakowa - mówi kustosz.