Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Nasz syn żył prawie dobę. To był bezcenny czas

- Gdyby nie mój mąż, ta historia mogła mieć smutny finał. To on powiedział, że nie ma mowy o aborcji, że nie chcemy pozbyć się tego dziecka, bo ono nie przestało być przez nas chciane i kochane - przyznaje Agata Jędrzejczyk.

Tu pracują aniołowie

Rodzice do hospicjum jeździli raz w miesiącu. - Tam pracują dobrzy aniołowie, którzy dawali mężowi siłę, by przeciwstawiał się temu, co złe, i wzmacniali nas psychicznie. Zawsze mieli dla nas czas. Wytłumaczyli nawet, że już, podczas ciąży, przeżywamy żałobę (zrozumiałam to dopiero, gdy syn zmarł) i jednocześnie zachęcali, byśmy pokazywali Karolowi (będącemu w moim brzuchu) to, czego nie zdąży zobaczyć po urodzeniu. Dali nam odwagę, by cieszyć się z ciąży - mimo diagnozy - i normalnie żyć. Dzięki temu nie ukrywałam ciąży, jeździliśmy na wycieczki, spotykaliśmy się ze znajomymi, zrobiliśmy ciążową sesję zdjęciową. Hospicjum kompletowało nawet z nami mini wyprawkę, do której dostaliśmy piękny, personalizowany kocyk - wylicza Agata.

W końcu nadszedł ten dzień.

Poród odbył się w 39. tygodniu ciąży, przez cesarskie cięcie. Co ważne, hospicjum pomogło rodzicom nie tylko przygotować się na to, co miało się wydarzyć, ale też  podpowiedziało, że warto napisać plan porodu (podpisany przez lekarza i psychologa), w którym zostało wypunktowane, czego sobie życzą, a czego lekarze mają nie robić. Była np. prośba, by nie przerywać ciągłości skóry dziecka podczas podawania środków przeciwbólowych (lepiej podać czopek, niż wkłuwać się wenflonem), by nie podejmować uporczywej terapii, by nie rozdzielać rodziców i dziecka (mimo to neonatolog na jakiś czas zabrał dziecko na OIOM, ale mąż Agaty walczył, że ma być inaczej). - Poprosiliśmy również o pokój, w którym będziemy mogli przebywać z synem i się z nim pożegnać. Dzięki hospicjum do szpitala mogła przyjść nasza rodzina, nawet nasz dwuletni syn. Obecny był też kapelan szpitala, który ochrzcił Karola - opowiada kobieta.

Po porodzie okazało się, że to, czym straszył małżonków lekarz, który namawiał na aborcję, nie sprawdziło się: ich syn nie cierpiał, a dotyk go nie bolał. - Zrozumieliśmy, że jedyne, czego potrzebuje w takiej chwili noworodek, to czuć się bezpiecznie. Dziecko musi czuć bliskość mamy i słyszeć głos taty. Syn był tylko podpięty do pulsoksymetru, by można było sprawdzać poziom saturacji krwi. Choć teoretycznie miał żyć ok. 3 godzin, był z nami prawie całą dobę. Nie oddałabym tego czasu za żadne skarby. Nie spaliśmy ani chwili, tylko po prostu się przytulaliśmy. Te chwile zostaną z nami na zawsze, bo mamy zdjęcia i pamiątki po Karolu, czyli pudełko wspomnień - podkreśla A. Jędrzejczyk.

To nas wzmocniło

Z perspektywy czasu przekonuje też, że to, co przeszli z mężem, wzmocniło ich małżeństwo i cokolwiek czeka ich jeszcze w życiu, będą razem. - Gdybym natomiast podjęła decyzję o aborcji, nasze małżeństwo pewnie by się rozpadło... Takiego męża, w którym ma się oparcie, życzę każdej kobiecie, bo gdy lekarze mówią o aborcji jak o najlepszym rozwiązaniu, nie pomagają, ale zostawiają kobietę samą z jej dramatem. Jeśli nie czują się na siłach, by prowadzić ciążę, powinni skierować pacjentkę do kogoś, kto podoła temu zadaniu. Uważam też, że powinien być prawny nakaz informowania kobiety o pomocy, jaką oferują hospicja perinatalne - twierdzi Agata.

Po śmierci Karola rodzice nadal mogli liczyć na hospicjum - przez rok można bowiem kontynuować spotkania (w przypadku dzieci, które żyją dłużej niż Karol, trafiają one pod opiekę hospicjum domowego). - My, mimo że rok już dawno minął, nadal - od czasu do czasu - mamy kontakt z panią psycholog i z panią doktor. To one jako pierwsze wiedziały o mojej kolejnej ciąży i tzw. tęczowym dziecku [tak mówi się na pierwsze żywe dziecko urodzone po poronieniu albo po dziecku, które umarło po porodzie - przyp. aut.] - zaznacza Agata. Hospicjum daje również możliwość spotkań rodzin po stracie, a czasem, gdy sytuacja tego wymaga, przyjeżdża do porodu. Pomoc tych osób jest wtedy bezcenna. - U nas akurat nie było takiej możliwości, bo jesteśmy spoza Krakowa, ale cały czas byliśmy w kontakcie telefonicznym z hospicjum - zaznacza Agata.


Więcej o hospicjach perinatalnych piszemy też w najnowszym numerze "Gościa Krakowskiego" nr 49 na 6 grudnia.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy