– Cieślę z Nazaretu obraliśmy za patrona naszego małżeństwa i czujemy, że po cichu i pracowicie w nim działa. Nie mieliśmy też wątpliwości, że nasz syn będzie nosił jego imię – mówią Weronika i Maciej Strzempkowie.
Maciej twierdzi, że współczesny świat cierpi na kryzys męskości. – Wielu młodych chłopców jest zagubionych. Nie mają wzorców, a świat kusi i wlewa w ich serca różne kłamstwa. Największym z nich jest stwierdzenie, że należy unikać odpowiedzialności, ponieważ to ona pozbawia mężczyznę wolności. Moim zdaniem jest odwrotnie. Święty Józef przyjął odpowiedzialność za Jezusa i Maryję i był to początek jego drogi do świętości. W naszym małżeństwie staram się czerpać, ile tylko się da, z jego postaw, które są wymagające. A on, w odpowiedzi na to, działa w naszym życiu z drugiego planu, tak jak to miało miejsce na kartach Ewangelii – zapewnia.
Wybór św. Józefa na patrona związku wydawał się więc oczywisty. – W trudnych chwilach, gdy potrzebowaliśmy wsparcia i jechaliśmy do kościoła, okazywało się, że przez przypadek trafialiśmy do świątyń pod jego wezwaniem. Gdy zaś dowiedziałem się, że Pan obdarował nas synem, wewnętrznie wiedziałem, że muszę nadać mu imię Józef. Dla mężczyzny w tych czasach nie ma lepszego patrona niż opiekun Jezusa – dodaje M. Strzempek.
Żonę poznał 10 lat temu, gdy byli na pierwszym roku studiów. – Choć to może dziwnie zabrzmi, była to miłość od pierwszego wejrzenia – przynajmniej w moim odczuciu. Od początku najważniejsze były dla nas wspólne wartości, w tym czystość przedmałżeńska – wspomina Weronika, a Maciej dodaje, że teraz, po latach, dostrzega, że jego wybranka była wtedy bardziej dojrzała od niego i... jest jej za to bardzo wdzięczny. – Dzięki niej w trakcie narzeczeństwa rozwijałem się jako mężczyzna, choć jeszcze przed samym ślubem bałem się, że nie jestem dla niej odpowiedni i że ją skrzywdzę. Jednak za każdym razem, gdy pojawiały się takie myśli, prosiłem Boga o znak, abym wiedział, że taka jest Jego droga dla mnie. Po takiej modlitwie Weronika robiła coś, czym mi imponowała. Teraz wiem, że Bóg cierpliwie zsyłał mi znaki, bo wiedział, że potrzebowałem ich niczym Zachariasz – opowiada mężczyzna.
Wspólnie przekonują też, że oprócz wyznawania tych samych wartości bardzo ważne w małżeństwie jest nieustanne pogłębianie miłości, ale nie tej, która często mylona jest z uczuciem albo namiętnością. – Chodzi o miłość, która sprawia, że jeżeli kogoś kocham, to chcę dla niego jak najlepiej, nawet kosztem siebie. W momencie, kiedy obie strony przedkładają dobro współmałżonka nad swoje, jest szansa na sukces – tłumaczą.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się