"W środę kładliśmy się spać z myślą, że od Donbasu i wojny dzieli nas ponad 1300 km. Wczorajszy atak na pobliską jednostkę wojskową szybko pozbawił nas złudzeń" - pisze ks. Tomasz Krzemiński, saletyn, który od grudnia 2019 r. pracuje w Łanowicach w archidiecezji lwowskiej.
Mówi też, że kapłani nie zamierzają opuszczać swoich wiernych, których Kościół powierzył ich duchowej opiece, i że nawet jest to wolą metropolity lwowskiego, który poprosił księży i osoby konsekrowane, by pozostali na swoich stanowiskach.
"Czego najbardziej potrzeba? Za chwilę może być problem z żywnością, która znika ze sklepowych półek. Dary z Polski może być trudno przewieźć przez granicę, a my na zakupy do Polski się nie wybieramy, bo do granicy są wielkie kolejki, a nie chcielibyśmy sytuacji, że ją przekroczymy i nie będziemy mieli jak wrócić, bo zapadnie decyzja o zamknięciu granic" - mówi ks. Tomasz i dodaje, że saletyni rozpoczynają właśnie zbiórkę pieniędzy na lekarstwa, które być może za chwilę trzeba będzie wykupywać chorym. Przypomina również, że saletyni prowadzą na Ukrainie akcję "kanapka za złotówkę", z której korzystało ok. 600 osób przychodzących po bochenek chleba. Wojenna rzeczywistość może sprawić, że tych potrzebujących będzie dużo więcej. A ta rzeczywistość już dziś oznacza bomby spadające na miasta, czołgi przekraczające granice państwa, ogólną panikę, kilometrowe kolejki na stacjach benzynowych, trudności z wypłatą gotówki w bankomatach czy problemy z siecią komórkową.
"Nie dziwi fakt, że tak wiele osób z miast położonych we wschodniej części Ukrainy w popłochu opuszcza domy. Ale czy można gdzieś uciec? Zachodnia Ukraina, szczególnie Lwów, od dawna przygotowywała się na najgorsze. Jeszcze tydzień temu, spacerując ulicami miasta, można było zaobserwować wielkie sprzątanie piwnic. Na wszelki wypadek. Żeby w razie potrzeby można było się gdzieś schronić" - opowiada ks. Krzemiński.
Zaznacza również, że czwartkowy poranek zaskoczył wszystkich, bo wojna dotknęła nie tylko wschodnią część kraju. "My, saletyni, pracujemy w sześciu miejscach na Ukrainie, zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie - w Zaporożu, Nikopolu, Krzywym Rogu, Brajłowie, Busku i Łanowicach. Praktycznie w żadnej z tych miejscowości nie udało się spokojnie dospać do rana. W Zaporożu już o świcie nad kościołem latały ukraińskie myśliwce broniące miejscowego lotniska, w Nikopolu zniszczono jednostkę wojskową ochraniającą pobliską elektrownię atomową. W Brajłowie i Busku, miasteczkach położonych w centralnej i zachodniej części kraju, dało się słyszeć odległe wybuchy. Niedaleko tych miejscowości rozlokowane są bazy wojskowe, które zaatakowano. Nawet Łanowice, niepozorna mała wioska położona wśród pól uprawnych, zaledwie 60 km od polskiej granicy, przeżyła swoje chwile grozy. Tuż nad ranem zaatakowano bazę wojskową w pobliskim Nowym Kalinowie. Seria wybuchów postawiła na równe nogi wszystkich okolicznych mieszkańców. Według oficjalnych doniesień, w stronę jednostki zostało wystrzelonych pięć rakiet. Przez długi czas z okien naszego domu zakonnego można było obserwować dym z płonącej jednostki oraz eksplozje przechowywanej tam amunicji" - wspomina ks. Tomasz.
Prosi również o gorącą modlitwę za Ukrainę. "Przyszedł moment, w którym potrzeba odłożyć na bok wszelkie historyczne animozje i wspólnie modlić się o pokój na Ukrainie. Bo w obliczu rosyjskiej agresji potrzeba nie tylko wspólnych deklaracji politycznych, lecz także braterskiej modlitwy" - podkreśla.