Szymon i jego żona Oksana Shmygol w najbliższy weekend jadą z trzecim konwojem humanitarnym do Ukrainy.
Po raz pierwszy pojechali w sobotę 26 lutego, czyli dwa dni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Myśleli, że wszystko, co będą mieli, spakują do samochodu osobowego. Okazało się, że dary (żywność, leki, koce, a także sprzęt wojskowy), które zebrali w ekspresowym tempie, wypełniły duży samochód dostawczy.
W ostatnią sobotę 5 marca, z pomocą zaufanych przyjaciół, wyruszyli już trzema samochodami - w konwoju jechały dwie karetki (które na potrzeby konwoju przyjechały z Wielkiej Brytanii) oraz samochód dostawczy. Dla potrzebujących (oprócz sprzętu wojskowego dla żołnierzy i obrony cywilnej) zawieźli też pokaźne liczby pieluch dla osób niepełnosprawnych i dla dzieci, leków, preparatów odkażających, opatrunków, preparatów do leczenia ran oraz jedzenia dla niemowląt. Nie zabrakło też agregatu prądotwórczego, kuchenek gazowych, powerbanków, ładowarek.
- Niestety, sprzęt wojskowy jest bardzo trudno dostępny i trzeba się nagimnastykować, by go zdobyć. A gdy już uda się zamówić, to nie mamy czasu, by czekać na przesyłkę, tylko sami jedziemy np. do Bielska-Białej czy do Katowic - mówi Oksana. - Najważniejsze jest zaś to, że współpracujemy z konkretnymi wolontariuszami ze Lwowa, którzy z kolei wspierają kilka jednostek z Kijowa, więc mamy pewność, że wszystko trafi we właściwe ręce. Cieszy nas też to, że ludzie nam zaufali i pomagają, przynosząc dary - dodaje, a Szymon zauważa, że są niczym kurierzy wojenni, pośrednicząc w przekazywaniu niezbędnych rzeczy. - Mój dziadek podczas wojny miał dom na Spiszu, który był punktem kontaktowym dla kurierów, więc teraz pielęgnuję tradycję - uśmiecha się chłopak.
Oprócz dostarczenia darów Szymonowi i Oksanie udało się też pomóc dziewczynie z Charkowa i jej ojcu wydostać się z oblężonego miasta. Problem polegał na tym, że mężczyzna jest niepełnosprawny i porusza się na wózku, a mieszkali na 9. piętrze w dzielnicy, która cały czas jest ostrzeliwana. Dzięki nawiązanym kontaktom okazało się, że akcja wyciągnięcia ich i przewiezienia do bezpiecznego miejsca, choć wydawała się skazana na porażkę, jednak się powiodła i oboje są już bezpieczni. - Płakaliśmy ze wzruszenia - przyznaje Szymon.
Opowiada też, że tym razem "podróż była hardcorem", ze względu na wielki tłum ludzi czekających na przejście przez granicę na stronę polską. - Przejeżdżając, trzeba było bardzo uważać, by wykonując kosmiczne wręcz manewry, nikomu nie zrobić krzywdy. A serce pękało, że nie da się pomóc każdemu, bo wiele osób (kobiet z dziećmi i ludzi starszych) stało na zimnie (wiele godzin), bez czapki i bez rękawiczek. Szymon i Oksana apelują również, by informacje o wojnie, w tym także te dotyczące sytuacji na przejściach granicznych, czerpać tylko ze sprawdzonych źródeł i nie ulegać fake newsom.
- W najbliższą sobotę jedziemy znowu i zamierzamy jeździć tak długo, jak to będzie konieczne - zapowiada Szymon. Tym razem chcą szczególnie pomóc mieszkańcom bombardowanego Charkowa, rodzinnego miasta Oksany, które z dnia na dzień staje się coraz bardziej odcięte od świata. - Chcemy dostarczyć środki higieny dla niemowląt i matek oraz leki: pieluchy, pampersy, jedzenie dla dzieci i niemowląt, kremy i pudry dla niemowląt, chusteczki nawilżane dla dzieci i niemowląt, podpaski poporodowe, mydło w płynie dla dzieci, pledy, koce, paracetamol i leki na przeziębienie - wylicza Szymon. Dary są zbierane przy ul. Spokojnej 7 w Krakowie. - Trudno jest mi nie płakać, gdy widzę zniszczone ulice mojego Charkowa. Na szczęście moi bliscy zdołali je opuścić, tylko tata został, bo jest w wieku poborowym - mówi Oksana.
Kto nie ma jak podrzucić darów, może też zrobić przelew. Szczegółowe informacje można znaleźć na profilu Szymona na Facebooku.